Nowy prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, trochę jak dyrektor z „Poszukiwany, poszukiwana”, pieszych umieści na lewym chodniku mostu Poniatowskiego, a rowerzystów na prawym, albo odwrotnie. A gdzieś tam jeszcze postawi radiowóz i zawiesi fotoradary. I problem rozwiązany. Niestety most to nie makieta z klocków.
Trzaskowski w poniedziałek przedstawił 12 priorytetów na pięć najbliższych lat w ratuszu. Jednym z nich jest szybka poprawa sytuacji na niebezpiecznym moście Poniatowskiego, gdzie kierowcy gnają bez opamiętania, a rowerzyści, bojąc się korzystać z jezdni, tratują pieszych, albo
potrącani przez nich lądują pod kołami aut. „Bezpieczeństwo wszystkich uczestników ruchu drogowego na moście Poniatowskiego wymaga szybkiej decyzji, dlatego wprowadzimy podział chodników, zakupimy system do odcinkowego pomiaru prędkości, a do czasu jego zainstalowania @warszawa opłaci stałą obecność patrolu policji” – zatwittował prezydent.

To szalenie ważne, że Rafał Trzaskowski widzi problem i chce go rozwiązać. Piszę bez złośliwości, bo przez lata nikt się nim nie interesował, a głośny stał się, na krótko, w atmosferze kampanii wyborczej. Te propozycje sprawiają jednak wrażenie, jakby powstały po spojrzeniu w sufit i stwierdzeniu „a może by zrobić tak…”. Bez specjalnej refleksji nad efektami. Prezydent najwyraźniej dawno „Poniatoszczakiem” nie spacerował.
Podział chodników (na moście są dwa – lewy i prawy – dużo do dzielenia nie ma), ma oznaczać, że jeden zostanie przeznaczony wyłącznie dla pieszych, drugi wyłącznie dla rowerzystów. Rowerzyści dalej będą wpadać pod koła samochodów, bo na moście są miejsca, gdzie chodnik jest tak wąski, że nie sposób, by dwa rowery bezpiecznie się wyminęły. Piesi też będą wpadać pod koła aut, gdy na środku Wisły będą się orientowali, że idą niewłaściwą stroną mostu i będą chcieli przejść na drugą stronę. Bo na to, że będą się wracać pół kilometra do najbliższego przejścia, to bym nie liczył. O kłopotach logistycznych polegających na tym, od której strony podjechać lub podejść na most, by na drugim brzegu zejść we właściwym miejscu nie wspominam. Letnie spacery przez Wisłę staną się wyprawami na całe popołudnie.
Instalacja
odcinkowego pomiaru prędkości, czyli systemu kamer, które mierzą średnią prędkość na danym odcinku i uniemożliwiają „oszukanie systemu”, to podstawowy postulat
choćby warszawskiego Zarządu Dróg Miejskich. Tyle, że nie chodzi tylko o kupno urządzeń i powieszenie ich. Ktoś musi je obsługiwać. Tym zajmuje się Główny Inspektorat Transportu Drogowego w ramach systemu Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD), który nie nadąża z obsługą dziś już działających urządzeń. Hasło kupna kamer brzmi efektownie, ale zacząć by należało od uzyskania zobowiązania od inspektorów, że nie będą wyłącznie wisiały. A na ten temat w poniedziałek nie padło nawet słowo.
Pomysł
opłacenia patrolu policji pilnującego dzień i noc mostu sprawia wrażenie, jakby głównym kłopotem był brak pieniędzy. Większym problemem są jednak braki kadrowe w policji, a przede wszystkim… brak miejsca. „Występująca infrastruktura drogowa uniemożliwia wystawianie stałego posterunku kontrolnego przeciwdziałającego przedstawionym naruszeniom” –
odpowiedział nam na pytanie o taką ewentualność zastępca rzecznika KSP Antoni Rzeczkowski. Na moście ma stanąć stały partol? Fajnie, tylko gdzie prezydent Trzaskowski chce zmieścić radiowóz i dwóch policjantów z „suszarką”?
To sedno problemu. Na moście Poniatowskiego nie ma miejsca dla wszystkich, którzy chcieliby dziś z niego skorzystać. Rozdzielenie pieszych i rowerzystów na niewiele się przyda, jeśli jedni i drudzy wciąż będą mieli po prostu za mało miejsca. Most można albo gruntownie przebudować, albo ograniczyć ruch niektórych użytkowników, albo zacząć długi proces, który finalnie przekonałby rowerzystów, że jezdnią pojadą wygodniej i bezpiecznie. Propozycje w stylu „drzewo postawimy tu, a jezioro tam” niewiele pomogą.