Na moście Poniatowskiego zginęła rowerzystka. Wyraźne stało się coś, co było wiadome od dawna: że główna stołeczna przeprawa przez Wisłę nie nadaje się do pełnego użytku, nie wszyscy się na niej mieszczą, a nie ma dla niej dobrej alternatywy i nie ma z tego kłopotu łatwego wyjścia. Innymi słowy pojawił się w Warszawie realny, poważny i trudny problem do rozwiązania. Ale kandydatów na prezydenta stolicy najwyraźniej realne, poważne i trudne problemy nie interesują.
Mógłbym się spodziewać, że w niedzielny poranek przy wieżycach mostu Poniatowskiego będzie jeszcze mniej miejsca niż zwykle, bo tam kandydaci na prezydenta Warszawy zwołają konferencje prasowe. Jeden mógłby grzmieć, że przez zaniedbania obecnej prezydent na moście giną dzieci, drugi z kolei, że wizja „miasta dla samochodów” to prosta droga, by takich wypadków było więcej. Ktoś by krzyczał, że rowery to zło i należy je wyrzucić z mostu. Ktoś inny, że samochody to zło i należy je wyrzucić z mostu. Ktoś chciałby most zburzyć, ktoś przeciwnie – rozbudować.
Nic takiego się nie stało.
Jest wtorek. Przejrzałem konta twitterowe i facebookowe kandydatów na prezydenta Warszawy. Nie zająknęli się o wypadku 17-letniej rowerzystki, która w sobotę potrąciła pieszego, wpadła na jezdnię i zginęła pod kołami samochodu. Tematu nie ma również na kontach twitterowych partii i stowarzyszeń, które ich popierają. Wyjątek to stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, które sprawą się zainteresowało i proponuje kładkę rowerową pod mostem, choć to rozwiązanie mało realne, bo trudne i czasochłonne. Z racji zabytkowości mostu Poniatowskiego, możliwe do przeprowadzenia raczej w perspektywie lat niż miesięcy. Być może ktoś, coś, zapytany napomknął – trudno śledzić wszystkie wypowiedzi – ale sami z siebie prezydenci Warszawy in spe nie uznali wydarzenia za warte wzmianki.
Dwaj prowadzący w sondażach kandydaci kłopotu zdają się nie widzieć. Rafał Trzaskowski, rozdając ulotki przy metrze, prezentuje warszawiakom Barbarę Nowacką. Patryk Jaki od rana do wieczora snuje wizję zamiany Portu Praskiego w Monte Carlo, Dubaj i prastarą puszczę jednocześnie.
A przecież na pierwszy rzut oka rzecz ma wszelkie cechy gorącego tematu wyborczego. Przede wszystkim bezpośrednio dotyczy ludzi. Według ostatnich pomiarów ruchu (z 2016 i 2017 r., robionych wczesnym latem) w godzinach szczytu mostem Poniatowskiego przejeżdża kilkaset rowerów na godzinę. To nie są już pojedynczy pasjonaci dwóch pedałów, tylko warszawiacy i wyborcy, którzy wybrali taki środek komunikacji w codziennych dojazdach do pracy lub szkoły. To najkrótsza droga by dostać się rowerem z Pragi do centrum, w dodatku niewymagająca (jak w przypadku drogi przez most Świętokrzyski) podjazdu pod Warszawską Skarpę. Rowerzyści jadą, wbrew przepisom, wąskim chodnikiem, na którym czasem trudno się minąć, bo zgodnie z przepisami musieliby jechać środkiem jezdni, gdzie ograniczenie prędkości do 50 km/h jest wyłącznie teoretyczne. Środkiem, bo na buspas w godzinach szczytu nie wolno im wjechać.
Czy rowerzyści powinni korzystać z buspasa? Czy należałoby przeznaczyć dla nich jeden z chodników? Jeden z pasów jezdni? Czy należałoby zakazać im wjazdu na most? Czy autobusy powinny korzystać z pasa tramwajowego? Czy należałoby skuteczniej karać łamanie przepisów przez kierowców i rowerzystów na moście? Czy obniżyć wysokie krawężniki, czy może ustawić barierki? Czy zbudować kładkę rowerową pod mostem? Czy zbudować osobny most? Czy może zostawić wszystko jak jest?
O ile łatwiej namalować na mapie linie metra lub obiecać szklane domy. Wyborcy wiedzą, że to ściema, a kandydaci wiedzą, że wyborcy wiedzą. Kampania toczy się więc na luzie. W przypadku mostu Poniatowskiego trzeba by było coś zadeklarować na poważnie. Więc może lepiej nie ruszać?