– Wykluczenie transportowe powoduje, że ludzie często po prostu muszą kupić „samochód” – w cudzysłowie, bo bywa, że to powypadkowy rzęch z Niemiec – w efekcie mamy dziś korki nawet w małych miastach – zwracał uwagę wiceszef ZDG TOR Adrian Furgalski podczas debaty „Gdzie pakować w wielkim mieście”, która odbyła się we wtorek w czasie Kongresu Regionów we Wrocławiu.
– Gdzie parkować w wielkim mieście? Na peryferiach. W przyszłości tego pytania nie będzie, bo nie będziemy w mieście mieć samochodów – odpowiedział na pytanie zadane w temacie debaty dr Maciej Kruszyna z Instytutu Inżynierii Lądowej Politechniki Wrocławskiej. Mocno wyprzedził rzeczywistość, bo dziś nawet nieco wyższe niż minimalne stawki parkingowe w centrach miast budzą olbrzymi sprzeciw. Częściej nawet polityków, niż mieszkańców.
Miejsca do parkowania jest pełno
– Nie jest prawdą, że nie ma gdzie parkować – zwrócił uwagę Jakub Nowotarski z wrocławskiego stowarzyszenia Akcja Miasto. Przypomniał, że w centrach zwykle są bardzo duże parkingi, które się nie wypełniają. Znanym przykładem ze stolicy jest parking na kilkaset aut pod centrum handlowym Złote Tarasy. To ścisłe centrum miasta. Często hula w nim wiatr, bo za parkowanie trzeba zapłacić kilka złotych więcej, niż na powierzchni.
Nowotarski podał przykład z Wrocławia. – Pod Narodowym Forum Muzyki jest parking na 600 miejsc. Kosztował ponad 100 mln zł, to centrum miasta, a parkowanie z aplikacją, kosztuje 2,5 zł za godzinę. Nigdy ten parking nie wypełnił się całkowicie – wskazał. – Miasto, przez rozwiązania parkingowe, kształtuje mobilność mieszkańców. Polskie miasta robią za mało, żeby zarządzać pakowaniem – ocenił.
Szef warszawskiego Zarządu Dróg Miejskich Łukasz Puchalski zgodził się z dr Kruszyną, choć większy problem miał ze wskazaniem, kiedy to się stanie. Zwrócił uwagę, że dziś jesteśmy na etapie regulowania ruchu samochodowego, co idzie opornie, bo… nikt tego wcześniej nie robił.
– Docelowo przekształcimy mobilność w miastach w zgodzie z ekonomią współdzielenia. Coraz mniej będziemy posiadać, coraz więcej używać – uznał. – Dziś w Polsce problemem jest to, że mamy samochody, choć ich nie używamy. W Warszawie to ponad 700 aut na tysiąc mieszkańców, a jednocześnie ponad połowa warszawiaków regularnie korzysta z transportu publicznego. Przez wiele lat auta nas nie kosztowały, teraz te koszty się pojawiają i ludzie reagują różnie – przyznał.
Czasem z samochodu zrezygnować nie można
– Kierunek jest słuszny i to się zadzieje. Niestety póki co jesteśmy ogarnięci manią posiadania auta – przyznał wiceprezes ZDG TOR Adrian Furgalski. – Bardzo często nie ma też zrozumienia, w niektórych, mediach, sensu zwężenia ulicy, czy rozwoju infrastruktury pieszych. Jeśli jest korek, bardzo łatwo znaleźć z kamerą kierowcę którzy zakrzyknie "poszerzyć!". Mało kto tłumaczy, że najpóźniej za poł roku, ta poszerzona ulica zakorkuje się jeszcze bardziej – tłumaczył.
– Wykluczenie transportowe powoduje, że ludzie często musza kupić "samochód" - w cudzysłowie, bo to często powypadkowy rzęch z Niemiec - i w efekcie już w małych miastach często wpadamy w korek – dodał.
Ten wątek podjął dr Kruszyna. – Pamiętajmy, że wielkie miasto to nie tylko to, co jest w jego granicach. Z okolic miasta do centrum przyjeżdża mnóstwo ludzi samochodami. Nie dlatego, że lubią, ale, że mają słabą alternatywę. Za to z badań wynika, że większość ludzi jadących autem do pracy lub na uczelnię, wcale nie jest z tego zadowolona – zaznaczył.
Granice Warszawy każdego dnia przekracza pół miliona samochodów. To liczba, którą zmierzono już dwa lata temu. Na początku roku Wrocław wyliczył, że jego granice przekracza 240 tys. aut w ciągu doby.
Nowotarski żałował, że Wrocław, ale też inne miasta, częściowo straciły okazję na wykorzystanie środków unijnych po to, by przebudować miasta i sprawić by były wygodniejsze. Za unijne pieniądze nie budowano rozwiązań mobilnościowych. – Pobudowaliśmy mnóstwo dróg nawet te, tu za oknem, by rozładować centrum miasta. Nie udało się – mówił wskazując na pejzaż wokół Stadionu Miejskiego we Wrocławiu. Obiekt zbudowany na Euro jest otoczony wianuszkiem dróg w postaci estakad i węzłów.
Miast bez samochodów nie ma, trzeba nimi zarządzać
– Kiedyś samochód był synonimem wolności. Teraz w mieście raczej jest nim rower. Coraz częściej auto nie jest wyznacznikiem luksusu. Jeśli ktoś przyjeżdża do centrum na spotkanie autem, to powstaje wrażenie, że mieszka w miejscu, w którym transport nie jest najlepszy. Ten kto mieszka w centrum, może przyjechać hulajnogą – zaznaczył Puchalski.
– Nie ma żadnej alternatywy, dla uwalniania centrów miast od aut. Jest nas coraz więcej, wszyscy w samochodach się po prostu nie zmieścimy. Oczywiście nie wyobrażam sobie miast zupełnie bez samochodów. Musimy tylko tym zarządzać – dodał.
Czy wprowadzanie opłat za wjazd do centrów miast i podnoszenie opłat za parkowanie nie jest promowaniem najbogatszych? Ten kto ma dużo pieniędzy będzie mógł sobie pozwolić na wydatek, ten kto ich nie ma, ucierpi
– Nie da się ukryć, że pieniądze pomagają w życiu – skwitował Puchalski. – Jeśli mamy dobro deficytowe, a przestrzeń miejska jest takim dobrem, to jakoś musimy nim zarządzać. W Pradze parkowanie ma granice czasowe, można zaparkować na dwie godziny i ani minuty dłużej, niezależnie czy jest się bogatym, czy biednym. Może to pomysł dla polskich miast? – zapytał.