Jeśli rowerzyści i kierowcy mieliby jeździć po moście Poniatowskiego zgodnie z przepisami, ruch na głównej warszawskiej przeprawie przez Wisłę zostałby sparaliżowany. Pokazał to czwartkowy happening aktywistów z Zielonego Mazowsza, którzy jeździli fragmentem mostu zgodnie z przepisami. Pozostawienie takiego stanu rzeczy to jednak najgorsze rozwiązanie, bo rano wyraźnie widać jak ważny to szlak komunikacyjny dla warszawiaków.
W czwartkowy poranek kilku aktywistów ze stowarzyszenia Zielone Mazowsze i zaprzyjaźnionych z nimi rowerzystów jechało mostem Poniatowskiego zgodnie z przepisami. Żaden news? Wręcz przeciwnie. Taka jazda oznacza jechanie lewym pasem dwupasmowej jezdni (prawy to buspas, a tam w godzinach szczytu wjechać nie mogą). Za każdym z rowerzystów wlókł się sznur samochodów. Niektórzy kierowcy objeżdżali ich nieprzepisowo, wjeżdżając na buspas, a niektórzy nawet „na trzeciego” korzystali z zatoki autobusowej. Obyło się bez większych awantur, choć parę wymian zdań się zdarzyło.
Rzecz była niecodzienna, bo zwykle, poza profesjonalnymi kolarzami i freekami rowerowymi, nikt na rowerze nie korzysta tam z jezdni. Warszawiacy jadą chodnikiem, bo dzielenie jezdni z samochodami, które nie przestrzegają ograniczenia prędkości do 50 km/h i z autobusami, budzi słuszne obawy o bezpieczeństwo. Jezdni – zaznaczmy – z obu stron ograniczonej krawężnikiem nie do pokonania dla roweru. Ale na wąskim chodniku muszą wymijać pieszych. Pół biedy, gdy skończy się na awanturach. W sobotę 17-letnia rowerzystka potrąciła pieszego, wpadła na jezdnię i zginęła pod kołami samochodu.
- Byliśmy częścią ruchu. Jechaliśmy zgodnie z przepisami - zaznacza Robert Buciak z Zielonego Mazowsza. - Korek był niewiele większy niż normalnie, na co mamy dowody porównawcze w aplikacji pokazującej prędkość na drogach. Większe zatory robią przez stłuczki, w których jeden samochód zostaje unieruchomiony - tłumaczy. Dodaje, że w sobotę, gdy zginęła rowerzystka, na moście doszło też do wypadku samochodowego,w wyniku którego jedno z aut wjechało na chodnik. Tu jednak obyło się bez ofiar.
W czwartkowy poranek rowerzystów na moście było jednak sporo (choć „cywilni” rowerzyści, rzecz jasna, jechali chodnikiem). Wystarczyło stanąć tam na kilka chwil by, przekonać się jak ważna to przeprawa dla ruchu rowerowego. Pieszych nie było wcale, ale i tak w kilku miejscach, przy wieżycach mostu, dwa rowery minąć się nie mogą, bo jest tam zbyt wąsko. W innych miejscach dwie osoby idące obok siebie skutecznie blokują cały chodnik. Dla pieszych spacer mostem też nie jest zresztą przyjemnością, bo co chwilę popycha ich pęd powietrza od przejeżdżającego autobusu. Ale szczególnie w letnie weekendy to miejsce uczęszczane. Pozwala przespacerować się między centrum a błoniami Stadionu Narodowego, a także między plażą na prawym, a bulwarami na lewym brzegu Wisły.
– Blokujemy cały ruch – rzucił nam jeden z aktywistów Zielonego Mazowsza, przejeżdżając po raz kolejny obok. Happening miał pokazać jak niewygodna, w zasadzie dla wszystkich warszawiaków, niezależnie czy siedzących za kierownicą, na siodełku czy idących piechotą, jest to przeprawa. Również ci korzystający z transportu publicznego nie mają lekko. Autobusy nie są blokowane przez rowerzystów, ale często robią to samochody, które skracają sobie czas stania w korku. Tramwaje korzystają z dwóch wydzielonych torowisk, ale… na moście zwalniają, bo okolicznym mieszkańcom przeszkadza hałas.
Aktywiści z Zielonego Mazowsza po prostu odpowiedzieli na szereg komentarzy po sobotnim wypadku, które chórem wzywały: „niech jeżdżą przepisowo”. Komentujący oczywiście mają rację, tylko nie rozwiązuje to podstawowego problemu. Bo jak długo centrum Warszawy jest tu gdzie jest, a Wisła płynie tędy, którędy płynie, warszawiacy będą korzystać z mostu.
Kandydaci na prezydenta Warszawy, w toczącej się kampanii samorządowej temat mostu właściwie zignorowali. Dopiero w środę większość liczących się kandydatów odpowiedziała na pytanie "Wyborczej" o pomysł na rozwiązanie problemu. - W większości sugerują budowę kładki rowerowej pod mostem. Może to być technicznie niemożliwe - ocenia Buciak. - Nie można tu zastosować analogii do Mostu Łazienkowskiego ze względu na inną konstrukcję. Ponadto taka budowa potrwałaby kolejne 5 lat, a jak było widać dzisiaj rano, rozwiązanie potrzebne jest na teraz. Przez ostatnie 5 lat ruch rowerowy w Warszawie wzrósł trzykrotnie. Jeśli tendencja się utrzyma, to za 5 lat udział podróży rowerami w Warszawie będzie dwucyfrowy - przewiduje.
Najważniejszy warszawski most to kłopot, a kandydaci na prezydenta miasta milczą. KOMENTARZ