Ponad 400 burmistrzów amerykańskich miast zaprotestowało przeciwko planom administracji prezydenta Donalda Trumpa, by rozluźnić wysokie standardy efektywności silników samochodowych. Prezydenccy urzędnicy tłumaczą, że to spowoduje… wzrost liczby śmiertelnych wypadków na drogach. Eksperci wyśmiewają tę argumentację.
Grupa kilkuset przedstawicieli amerykańskich miast, w tym burmistrzowie największych metropolii: burmistrz Los Angeles Eric Garcetti, burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio, burmistrz Bostonu Martin Walsh, czy burmistrz Chicago Rahm Emanuel, sprzeciwia się zapowiedzianemu w czwartek przez rządową Environmental Protection Agency zamrożeniu planu podniesienia wymogu efektywności nowych samochodów wprowadzonemu w 2012 r. przez Baracka Obamę. Argumentuje to kuriozalnie, co podkreślają tamtejsi eksperci. – Nie mam bladego pojęcia, jak oni chcą obronić tę analizę – mówi ekonomista Antonio Bento, profesor na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, którego cytuje opisujący tę sprawę „New York Times”.
Więcej mil na galonie paliwa
O co chodzi? O zmuszenie producentów do produkowania czystszych aut. Czystszych, czyli zużywających mniej paliwa. W Stanach Zjednoczonych wymagane przez władze stanowe limity są dużo wyższe niż te federalne. W 2012 r. administracja prezydenta Obamy postanowiła zrównać je z wymogami obowiązującymi w Kalifornii i ustalono, po negocjacjach z przedstawicielami branży motoryzacyjnej, że od 2025 r. wszystkie nowe samochody produkowane w USA będą w stanie przejechać na jednym galonie paliwa co najmniej 54,5 mili. To tej wielkości producenci mają dochodzić stopniowo.
To wysoki wymóg. Według danych z 2016 r. standardy efektywności amerykańskich silników samochodowych wynosiły średnio ok. 36 mil/galon, czyli nieznacznie mniej niż w Chinach i o ponad 10 mil mniej niż w Unii Europejskiej.
Jednak EPA, we współpracy z inna rządową agencją – National Highway Traffic Safety Administration, która jest częścią Departamentu Transportu – zapowiedziały w czwartek, że najprawdopodobniej plan zostanie zamrożony w 2020 r. i wymóg zatrzyma się na poziomie 43,7 mili/galon i nie będzie wyżej podnoszony. Co więcej, administracja rządowa chce zmusić władze Kalifornii, bo poluzowały swoje wysokie wymogi i dostosowały je do wielkości ogólnokrajowych.
Brudas bezpieczniejszy?
Dlaczego? W opracowaniu, które ma uzasadniać decyzję zawarto trzy główne argumenty. Po pierwsze ludzie w bardziej efektywnie spalających paliwo samochodach będą jeździć więcej, więc wzrośnie niebezpieczeństwo, że przydarzy im się wypadek. Po drugie, takie samochody będą droższe, więc rzadziej będą wymieniane na nowsze, więc Amerykanie średnio będą jeździli coraz starszymi (w domyśle niebezpieczniejszymi) autami. Po trzecie, producenci, żeby sprostać nowym standardom, będą musieli produkować lżejsze auta, a takie będą mniej bezpieczne. W opracowaniu oszacowano nawet, że dzięki poluzowaniu wymogów, na drogach zginie o 12 700 osób mniej.
– Nie sądzę, żeby te założenia były poprawne – mówi bardzo ostrożnie prof. Bento. Przyznaje, że każdy z tych powodów, choć w istocie może wpłynąć na bezpieczeństwo, jest albo przeszacowany albo jego wpływ na bezpieczeństwo jest dyskusyjny.
Serwis „Curbed” przypomina, że zwiększanie efektywności samochodów to tylko jeden z kilku kroków, który może pozwolić na poprawę jakości powietrza w amerykańskich miastach, a burmistrzowie powinni przede wszystkim dążyć do tego, by Amerykanie po prostu mniej jeździli. Przypomina, że aż 85,5 proc. wszystkich mil przejeżdżanych w amerykańskich miastach, jest pokonywanych w prywatnych samochodach, a dwie trzecie wszystkich podróży samochodem w USA jest krótszych niż 2 mile (czyli nieco ponad 3 kilometry), co spokojnie można przejechać rowerem lub przejść.