Do napisania tego felietonu skłonił mnie komentarz pod zdjęciem
na profilu Piesza Wola. Na zdjęciu widzimy ładny plac na warszawskim Muranowie, położony w sposób nieoczywisty w ukrytej przestrzeni pomiędzy kamienicami. Plac mógłby być centrum lokalnej aktywności, miejscem spotkań, placem zabaw, boiskiem lub czymkolwiek innym, został jednak zwykłym parkingiem. Niby historia stara jak świat, kierowcy parkują, a miejscy aktywiści się oburzają. Ale wracając do komentarza. Pojawił się w nim zarzut, że autor zdjęcia nie zna lokalnych realiów, a na Muranowie w tym rejonie „brakuje ok. 50 miejsc parkingowych”. I temu słowu „brak” chciałbym teraz chwilkę poświęcić.
Słownik Języka Polskiego wskazuje na dwa podstawowe znaczenia słowa „brak”. Pierwsze to „fakt nieistnienia czegoś”, a drugie występuje w momencie gdy wyrażamy własną opinię np.: „Brak mi tu czegoś”. Okazuje się, że oba te użycia słowa „brak” doskonale pasują do kwestii parkingów w Warszawie. W centrum miasta, a takim już niewątpliwie jest Muranów, po prostu nie istnieje więcej miejsc parkingowych. Nie ma ich i nie będzie, chyba że zaczniemy wycinać drzewa, wyburzać domy albo kopać pod nimi wielopiętrowe parkingi. Oczywiście rozumiem, że może być komuś przykro z tego powodu i może mu tych miejsc parkingowych brakować. Ale co można zrobić gdy się nie ma na coś wpływu? Najlepiej się z tym pogodzić.
Chciałbym więc zaapelować do wszystkich kierowców, zaakceptujcie fakt że więcej miejsc parkingowych w centrach wielkich miast już nie będzie. A nawet jeżeli ktoś postanowi je zbudować np. w formie wspomnianych podziemnych parkingów (notabene wspominają o takiej opcji właśnie władze Warszawy), to nie będzie to miejsce na dowolną posiadaną przez Was ilość samochodów tylko najwyżej na jeden. Nie będzie to też czekające na Was miejsce w dowolnym punkcie miasta w którym akurat postanowicie się zatrzymać tylko najwyżej blisko domu. Niestety, jeżeli 12 metrów przestrzeni, np. mieszkania, kosztuje w centrum jakieś 120 tys. zł, to nie możecie oczekiwać że inne 12 metrów, na których chcecie akurat zaparkować, będzie na Was zawsze czekać gdziekolwiek się wybierzecie. I to za darmo, bo przecież 3 zł za godzinę to rozbój w biały dzień. Musicie się z tym pogodzić. Nie macie innego wyjścia.
Co jeszcze można w takiej sytuacji zrobić? Dla niektórych może to zabrzmieć jak herezja, ale … zrezygnować lub przynajmniej ograniczyć używanie samochodu. Transport publiczny, parkingi P+R na obrzeżach, rower i własne nogi. Tylko takie mamy opcje. I piszę to nie tylko jako zwolennik komunikacji miejskiej, ale także jako kierowca często poruszający się po mieście prywatnym autem.