Piesi zaliczani są do tzw. niechronionych uczestników ruchu drogowego. Realia pokazują jednak, że pieszy na drodze jest nie tylko niechroniony fizycznie, ale i instytucjonalnie – osamotniony, zdany sam na siebie.
Polska przeżywa fascynację motoryzacją tak, jak przechodziły to kraje Europy Zachodniej gdzie już w latach osiemdziesiątych nastąpił przesyt i zaczopowanie dróg, a w konsekwencji stopniowe odwracanie się od samochodu na rzecz transportu zbiorowego. Władze tamtejszych miast, nie zważając na chwilowe niezadowolenie, ograniczali swobodę poruszania się samochodami, dając alternatywę w postaci perfekcyjnie zorganizowanego systemu transportu zbiorowego i przestrzeni oddanej pieszym.
W Polsce każdy gest skierowany przeciwko tej swobodzie traktowany jest jako zamach na wolności obywatelskie.
Mowa np. o strefach tempo 30, zatrzymywaniu praw jazdy za rażące przekroczenie prędkości,
przypadkach zwężania jezdni, czy choćby
wygradzaniu chodników słupkami.
Rzecznik Praw Kierowców
Polski pieszy na jezdni i w jej pobliżu traktowany jest jak intruz i zawalidroga. Stąd m.in. plaga przycisków przy sygnalizatorach przy przejściach dla pieszych. U nas służą one do włączenia zielonego światła, gdy się go nie naciśnie, zielonego światła nie będzie. Tam gdzie je zastosowano po raz pierwszy – na zachodzie – od zawsze służyły jedynie do przyspieszenia podania tego sygnału. Biada temu, kto natrafi na uszkodzony przycisk. A zielone światło, jeśli się zapali, to podawane jest przez kilkanaście sekund przy kilku minutach oczekiwania.
W Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich powiedziano nam, że sygnalizatory, w oczywisty sposób dzielące uczestników ruchu na lepszych i gorszych, to nie jego kompetencja, bo zajmuje się kwestiami dyskryminacji ze względu na rasę, płeć, wiek, światopogląd, czy też orientację seksualną. Nie przeszkodziło to jednak Rzecznikowi stanąć w obronie kierowców rażąco łamiących prawo, którym prawo jazdy zatrzymywane jest na 3 miesiące –
Adam Bondar zaskarżył nowe przepisy do Trybunału Konstytucyjnego.
Obowiązek strachu przed samochodami
Inne zmiany w prawie mające ograniczyć przywileje kierowców, mozolnie wypracowane dzięki wysiłkom środowisk miejskich, przepadły w parlamencie. Miały dawać pierwszeństwo pieszym zbliżającym się do przejścia (dziś mają je, gdy już są na zebrze). Senatorowie argumentowali, że przez krótki początkowy okres po zdjęciu z pieszego konieczności zachowania uwagi ilość potrąceń mogłaby być wyższa. Senator Aleksander Pociej, jeden z głównych obrońców kierowców, okazał się również niechętny wobec inicjatywy depenalizacji przejścia pieszego na czerwonym świetle (co też byłoby zrównaniem w prawach polskich pieszych z zachodnioeuropejskimi), bo „kierowca nie może być skupiony przez cały czas”.
W wypowiedzi dla serwisu VICE oznajmił zresztą, że... nauczył swoje dzieci bać się samochodów w trakcie przechodzenia przez jezdnię.
Co ciekawe, Senat mógł zaproponować poprawki, ale tego zaniechał.
Polowanie na pieszych
Policja techniką „nalotów dywanowych” prowadzi okresowe akcje „NURD” (niechronieni uczestnicy ruchu drogowego) mające poprawić bezpieczeństwo tychże poprzez bezwarunkową egzekucję przepisów ruchu drogowego. De facto – polowanie na pieszych. Najczęściej stosowane są mandaty karne za przejście przez pustą jezdnię na czerwonym świetle, czy poza miejscem wyznaczonym. Nie byłoby to kontrowersyjne, gdyby nie nierówne traktowanie uczestników ruchu. W czasie takich akcji niejednokrotnie można zaobserwować patrol mandatujący pieszego, a obok sznur nieprawidłowo zaparkowanych pojazdów, na które policjanci nie zwracali uwagi, bo zostali oddelegowani do realizacji innych zadań.
Robi się wąsko
Piesi tracą także swoją przestrzeń. W Częstochowie sprzyjające transportowi samochodowemu władze spychają rowerzystów z jezdni budując drogi rowerowe kosztem chodników. Zwęża się je nawet do szerokości 1,5 m w centrum miasta. Podobne przypadki można zapewne znaleźć i w innych miastach. Tym samym piesi powoli tracą ostatnie miejsca przeznaczone wyłącznie dla nich.
Jaskrawy wyjątek z Łodzi,
która ulice przekształca w podwórce. Piesi zyskują przestrzeń większą, niż wąski chodnik.
Zresztą przestrzeń bez parkingów. W 1982 r. zezwolono na parkowanie samochodów na chodnikach. Nikomu nie przechodzi przez myśl, aby z tego zrezygnować.
LINK DO BIAŁEJ KSIĘGI MOBILNOŚCI