Radni miejscy w Toronto właśnie przegłosowali projekt rozbudowy metra… o jedną stację. Odcinek będzie miał prawie 6 kilometrów co sprawi, że będzie jednym z najdłuższych bez stacji pośredniej na świecie. Ma kosztować o pół miliarda dolarów więcej niż rozważany przez lata projekt budowy tramwaju. Niestety Rob Ford, do niedawna burmistrz kanadyjskiego miasta, tramwaju nie lubił.
– Ludzie do mnie podchodzą i mówią „Rob, chcemy metra!” Nie proszą o trzy, pięć czy siedem przystanków, chcą kolei podziemnej – tłumaczył jeszcze kilka lat temu lobbując na rzecz pudowy przedłużenia jednej z linii do dzielnicy Scarborough. Choć od prawie dekady w planach miasta było zbudowania tam tramwaju, udało mu się przekonać do tego pomysłu radnych. Serwis
CityLab zapytał jednak w opublikowanym niedawno artykule, czy to w ogóle ma sens. Bo gdy porównać liczby, niekoniecznie.
Tramwaj przegrał dwa razyScarborough to przemieście Toronto, które kiedyś było osobnym miastem. W latach 80–tych centrum dzielnicy połączono z resztą miasta wyniesioną linią kolejową. Miał być tramwaj, ale o zmianie planów zdecydowało silne w tym regionie lobby producentów taboru kolejowego. W efekcie zamiast pięciu przystanków na poziomie ulicy mieszkańcy Scarborough zyskali dostęp do stacji metra Kennedy dzięki poprowadzonej na wiadukcie linii kolei finansowanej przez władze regionalne.
Z biegiem czasu cały transport publiczny w mieście trafił do budżetu ratusza. Linia kolejowa, po trzydziestu latach jest zdezelowana i sięga granicy żywotności. Nieprzypadkiem więc jest niezbyt uczęszczana a mieszkańcy Scarborough korzystają głównie z autobusów. Dlatego w 2007 r. postanowiono zastąpić ją linią tramwajową, która sięgnie nieco dalej. Wartość inwestycji oszacowano na 384 mln dol. Ale gdy burmistrzem został Ford, którzy rządził miastem w latach 2010–14 (zmarł w marcu tego roku) tramwaj popadł w niełaskę. Burmistrz przekonywał, że tramwaj to kosztowna zawalidroga, która przewozi mniej pasażerów niż metro i jeździ wolniej. Ostatecznie pomysł tramwajowy został skasowany.
Pytanie, czy to rzeczywiście dobry wybór. Korzyść z budowy metra jest taka, ze pasażerowie ze Scarborough nie będą musieli się przesiadać. Poza tym pojawiają się wątpliwości.
Kto zapłaci?Pieniądze na tramwaj miały pochodzić z budżetu regionalnego. Metro miasto musi sfinansować samo i zrobi to dzięki wpływom ze specjalnego podatku nałożonego za kadencji Forda. Urzędnicy będą rzecz jasna przekonywać do przesunięcia przynajmniej części dofinansowania na nowy projekt, ale na razie muszą zwrócić to co przez ostatnie lata wydali, przygotowując projekt tramwajowy. Koszty przedłużenia metra o jedną stację szacowane są na minimum 900 mln dol. (czyli pół miliarda dol. więcej niż na tramwaj).
Według wstępnych, optymistycznych szacunków z nowej stacji ma korzystać ok 7,3 tys. pasażerów na godzinę. W przypadku tramwaju zakładano, że będzie przewoził 8 tys. pasażerów na godzinę. Trudno tez porównywać dostępność środka transportu z jednym przystankiem, z tym, który miał mieć trzy. Stacje metra średnio buduje się co 1–2 kilometry. Tunel między Kennedy a stacją w centrum Scarborough będzie miał 3,7 mili czyli 5,9 kilometra. To oznacza, że mieszkający pomiędzy i tak będą musieli dojeżdżać do metra. Nie wiadomo też co z korzystającymi dziś ze stacji pośrednich linii kolejowej.
Co więcej dyskusyjne jest w ogóle przedłużanie metra. Linia nr 2, kończąca się na Kennedy, jest dziś najbardziej zatłoczoną linią w całym systemie. Powinno się ją raczej odciążyć, tymczasem zostanie zasilona dodatkowymi pasażerami ze Scarborough.
Według planów nowy odcinek metra będzie gotowy za 10 lat (co nawiasem mówiąc jest również terminem dużo dłuższym niż planowane wybudowanie linii tramwajowej). Zanim do niego dojdzie mieszkańcy wciąż będą musieli polegać na kolei. Potem może być gorzej.