– Mało kto zdaje sobie sprawę jak wielkie to przedsięwzięcie. To 7–kilometrowy plac budowy za 4 mld zł, na którym pracuje w sumie 3 tys. ludzi. To w dodatku zupełnie inna budowa niż I linia metra – tłumaczył w czwartek, na konferencji Primetime Warsaw II wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz.
Wojciechowicz był gościem dyskusji o tym jak druga linia metra w Warszawie zmieni dwie dzielnice – Pragę i Wolę – które zostaną połączone po zakończeniu pierwszego etapu budowy, już jesienią tego roku. Wraz z nim dyskutowali Jeroen van der Toolen, dyrektor zarządzający w działającej w Polsce belgijskiej firmie deweloperskiej Ghelamco, a także architekt Andrzej Chołdzyński.
– Budując drugą linię metra mierzymy się z zupełnie innymi problemami, niż przy pierwszej. Musieliśmy przejść pod Wisłą, pod pierwszą linią metra. Na budowie zużyto siedem razy więcej stali niż zużyto do zbudowania Wieży Eiffela. Zarzuca nam się jedenastomiesięczny poślizg, a przecież tak wielkie budowy trudno zapanować co do dnia. W Berlinie powstaje lotnisko, którego termin oddania do użytku przesunięto już o kilka lat, a budżet przekroczono kilkakrotnie. A II linia metra to nawet nie budowa. To wyzwanie inżynieryjne – tłumaczył Wojciechowicz. – Pewnie dopiero po otwarciu tej linii zobaczymy jak zmieniła ona nie tylko te dzielnice, ale całe miasto.
Van der Toolen zwrócił uwagę, że nowa linia metra pozwoli warszawskiej komunikacji nieco odetchnąć. – Stolica Polski potrzebuje nie tylko drugiej, ale też kolejnych linii metra. To nie tylko kwestia biznesu, ale po prostu jakości życia w mieście. Transport publiczny jest jej podstawą – zaznaczał.
– Dziś z komunikacji w Warszawie korzystają głównie ci, którzy nie mają samochodu. Korzystają bo muszą. Jeśli ktoś ma samochód, to jeździ nim, bo komunikacja miejska jest załadowana w stu procentach, a czasem nawet jest przeładowana. Chodzi o to, by tych z samochodem zachęcić do porzucenia go – tłumaczył.
Przyjazne Rondo Daszyńskiego?Wiele miejsca poświęcono spodziewanej rozbudowie Woli, która już a kilka miesięcy zostanie połączona metrem z centrum.
– Nie musimy tłumaczyć, że stacja metra generalnie rozwija okolicę. Im ich więcej tym lepiej. Pytanie co się stanie właśnie z tą okolicą? Gdy wychodzi się z wieżowca Rondo 1, to dookoła same pędzące samochody. Biurowiec Metropolitan przy Placu Piłsudskiego, jest być może najładniej położony w Warszawie. Ale jak się z niego wyjdzie to nie ma tam nic do roboty. A takie miejsca powinny żyć – narzekał van der Toolen.
– Na Woli jest świetna okazja, by stworzyć przyjazną mieszkańcom przestrzeń, bo to tereny poprzemysłowe i tak naprawdę jest tam dużo miejsca, które można zaprojektować od nowa – tłumaczył van der Toolen.
Ghelamco w okolicy Ronda Daszyńskiego, czyli tam, gdzie znajdzie się jedna z nowych stacji metra, zbudowało kilka lat temu kompleks budynków Crown, kończy właśnie wieżowiec Warsaw Spire, a w planach ma wybudowanie kolejnego – Sienna Towers. Rondo stanie się więc po trochu „wewnętrznym placem” dewelopera.
– Chcielibyśmy by było to miejsce bez samochodów, z dużą ilością zieleni, fontannami, z 8–10 restauracjami w okolicy. W Amsterdamie, gdy powstaje takie miejsce, deweloperzy się zbierają i zastanawiają się jak stworzyć ładną przestrzeń. W Warszawie rozmawialiśmy z miastem, któremu pomysł się spodobał, więc powiedzieliśmy, że z innymi deweloperami porozmawiamy sami. Nikt nie chciał z nami rozmawiać – dziwił się van der Toolen. – Marzy mi się fundusz, stworzony przez deweloperów, z którego finansowalibyśmy np. sztukę ulicy, czy inne rzeczy, które poprawiałyby jakość miasta – dodał.
Krótka kołdra WarszawyWojciechowicz przyznawał, że nie każdy deweloper, tak jak Ghelamco, chce przy każdej inwestycji budować plac. – Wielu nie przyjmuje do wiadomości, że to im pomoże podnieść wartość inwestycji – tłumaczył.
– Warto też pamiętać, że Warszaw ma ograniczony, 13–miliardowy budżet. Bardzo chcielibyśmy np. przebudować plac Konstytucji,
zbudować tam parking podziemny, ale samo metro kosztuje nas 4 mld zł. Musimy wybierać, bo nasza „kołdra” jest krótka. Tymczasem nas cały czas porównuje się do Paryża czy Berlina, którego budżet to kilkadziesiąt miliardów i to euro a nie złotych.