Wyrok opisała wp.pl. Dwa lata temu pasażer warszawskiego autobusu czekał na przystanku kilkadziesiąt minut. Miał umówione spotkanie, więc ostatecznie zamówił ubera a potem wystąpił do przewoźnika o zwrot kosztów. Arriva, która obsługiwała tę linię odmówiła, tłumacząc, według relacji serwisu, że pasażer musi się liczyć z opóźnieniami.
Po dwóch latach sad pierwszej instancji przyznał rację pasażerowi. – Orzekł, że przewoźnicy komunikacji miejskiej są odpowiedzialni za terminowość odjazdów środków publicznego transportu zbiorowego – tłumaczy powód w rozmowie z wp.pl. Co więcej, sąd uznał, że to odpowiedzialnością przewoźnika jest reagowanie w przypadku korków i zatorów. Co więcej, właśnie przewoźnika, a nie ustalającego w Warszawie rozkłady Zarządu Transportu Miejskiego. Jeśli przewoźnik podpisał umowę na wykonywanie usługi, której częścią jest rozkład, według którego ma jeździć, to ma obowiązek się go trzymać.
Chodzi w sumie o 80 zł – kosztów ubera i kosztów sądowych – a sam wyrok zapadł dopiero w pierwszej instancji. Ale jest mimo wszystko nietypowy. Wiedza o odszkodowaniach za opóźnione loty jest już dość powszechna, choć o problemach z ich egzekucją od linii lotniczych wie każdy, kto próbował. Kilka lat temu, pod naciskiem UE, podobne rozwiązania przyjęto dla przewozów autokarowych. Odpowiedzialność za spóźnienia w komunikacji miejskiej to jednak nowość.
Istotne jest też to, że nie trafiło na osobę, która by łatwo odpuściła. Powodem jest bowiem Tymon Radzik, 18-latek, który dwa lata temu był jednym z trzech nominowanych do Międzynarodowej dziecięcej Nagrody Pokoju (zwanej „dziecięcym Noblem”) za aktywność na rzecz udziału dzieci w debacie publicznej i ich dostępu do informacji. Współpracował z Rzecznikiem Praw Dziecka, a przez kilka miesięcy był społecznym doradcą ówczesnej minister cyfryzacji Anny Streżyńskiej.
Radzik zaznacza w rozmowie z serwisem, który opisał jego sprawę, że uderzające było stwierdzenie, zawarte w odpowiedzi od Arrivy, że jako pasażer z biletem okresowym, a więc regularny, powinien być przyzwyczajony do opóźnień. Według niego to próba używania systemowej niestaranności jako argumentu na obronę.
Z drugiej strony warto dostrzec specyfikę komunikacji miejskiej. To system, w którym problem w jednym miejscu oddziałuje na kolejne elementy. Rzecz jasna w przewozach lotniczych czy autokarowych też tak jest, ale w mieście wzajemne powiązania działają na dużo większą skalę. Pytanie też, co robić w sytuacji braku klasycznego rozkładu, np. w metrze, albo na liniach obsługiwanych z dużą częstotliwością?