Zarząd Międzygminnego Związku Komunikacyjnego w Jastrzębiu-Zdroju podjął decyzję o postawieniu w stan likwidacji lokalnego przewoźnika PKM Jastrzębie. To decyzja, której należało się spodziewać już w 2015 r., ale przepychanki i awantury między politykami i urzędnikami pozwoliły mu trwać jeszcze cztery lata.
Jak informuje MZK, likwidacja nie oznacza natychmiastowego zniknięcia firmy z rynku. O długości procesu likwidacji zdecydują władze MZK. Zgromadzenie Związku (delegaci dziesięciu gmin członkowskich) już teraz przekazało 600 tys. zł, aby procedura mogła się odbyć w sposób kontrolowany i możliwie łagodny. W PKM pracuje ponad sto osób. Otrzymają przysługujące im odprawy i świadczenia.
Cztery lata w zawieszeniu
MZK to związek dziesięciu gmin – dominującego Jastrzębia-Zdroju i znacznie mniejszych od niego okolicznych miast – powołany do organizacji komunikacji na ich obszarze. Przedsiębiorstwo Komunikacji Miejskiej w Jastrzębiu to należący do niego przewoźnik, którzy od czterech lat znajduje się w stanie permanentnych kłopotów.
W 2015 r. MZK ogłosiło przetarg na dziesięcioletnie przewozy na terenie związku. Niespodziewanie wygrał go prywatny przewoźnik Warbus (obsługujący m.in. linie w Trójmieście, w Elblągu i w Lublinie). PKM Jastrzębie stanęło przed groźbą likwidacji, bo nie było dla niego pracy.
W atmosferze ówczesnych wyborów samorządowych padły obietnice ratowania przewoźnika i lokalnych miejsc pracy. Był to częsty temat kandydującej wtedy i zwycięskiej w wyborach na prezydenta Jastrzębia-Zdroju Anny Hetman. Ostatecznie, po wielu przepychankach, strony się porozumiały. Warbus obsługuje mniej więcej połowę linii, a PKM Jastrzębie drugą połowę, jako jego podwykonawca. Wymuszona współpraca między firmami, które w praktyce są konkurentami, jest jednak trudna, a pretensje o rozliczenia, częste. Dla PKM obsługa połowy linii, w dodatku za niskie stawki, nie gwarantuje pieniędzy potrzebnych do utrzymania firmy.
W międzyczasie rozważano różne scenariusze, m.in. doprowadzenie do upadku… MZK. To pozwoliłoby na zakończenie umowy z Warbusem i podpisanie jej z PKM. Tylko, że MZK jest beneficjentem funduszy unijnych związanych z rozwojem informacji pasażerskiej w regionie. Gdyby coś z nim się stało, pieniądze – chodzi o kilkanaście milionów złotych – trzeba by było zwrócić.
Dodatkowe 300 tys. zł miesięcznie
Już w zeszłym roku gminy wchodzące w skład MZK spierały się, czy jest sens ratować deficytowego przewoźnika, nie szukającego innych kontraktów, w sytuacji gdy obowiązuje umowa z Warbusem do 2025 r. Wtedy chętnych na dorzucenie pieniędzy było więcej niż przeciwników. Teraz chętnych do dofinansowania PKM zabrakło. Jak wyjaśnia MZK, żeby przewoźnik działał, poza pieniędzmi, które zarabia za kursy, gminy musiałyby go dofinansowywać sumą ok. 300 tys. zł miesięcznie, co oznacza ok. 3,5 mln zł rocznie. Dodatkowe pieniądze ponad to, co gminy płacą Warbusowi za obsługę linii, czyli ok. 20 mln zł rocznie.
Już w styczniu
MZK ogłosił przetarg na obsługę części linii po PKM i jednocześnie przygotowano wypowiedzenia dla części pracowników z obsługi biurowej i technicznej. Dotychczasowi kierowcy PKM, jak zaznacza MZK w komunikacie, będą mogli znaleźć zatrudnienie w Warbusie, który będzie musiał przejąć większość tras dotychczas obsługiwanych przez PKM.