W Holandii mieszka 17 mln osób i jeździ tam ok. 22,5 mln rowerów. Tylko w 2018 r. sprzedano tam ponad milion nowych rowerów. Po raz pierwszy jednak wartość sprzedanych rowerów elektrycznych przekroczyła wartość tych tradycyjnych. Co więcej, ten trend podobno będzie przybierał na sile.
– W ciągu najbliższych 10-15 lat rower elektryczny stanie się normą. Nie będziemy mówić o „e-rowerach” i odróżniać ich od zwykłych, bo wszystkie rowery będą miały jakieś elektryczne wspomaganie – ocenia Floris Liebrand z organizacji RAI Vereniging zajmującej się tematami samochodowymi i rowerowymi w rozmowie z „Guardianem”.
Wartość rowerów sprzedanych w Holandii w zeszłym roku sięgnęła 1,2 mld euro, z tego 823 mln euro kosztowały rowery elektryczne. W liczbach bezwzględnych oznacza to 409 400 e-rowerów, które znalazły nowych nabywców, czyli… o 40 proc. więcej niż rok wcześniej.
– Dla Holendrów to normalne wydać 1000 euro na rower. Rower elektryczny to średni wydatek 2000 tys. euro, ale to nie problem. Wierzymy w jakość produktu. Są rowery elektryczne produkowane w Azji, które kosztują po kilkaset euro, ale ich jakość jest niższa – tłumaczy Liebrand.
Aktywista podkreśla, że Holandia jest krajem nr 1, jeśli chodzi o ruch rowerowy. Nie jest to przypadkowe. Ok. 60 proc. mieszkańców pracuje w odległości nie większej niż 15 km od miejsca zamieszkania, a to dystans, który bez problemu można pokonać rowerem. A gdy rower ma wspomaganie, staje się dostępny dla dużo większej liczby użytkowników.
– Efekt jest taki, że mamy coraz mniej śmiertelnych ofiar wypadków drogowych, choć z drugiej strony mamy coraz więcej drobnych kolizji i związanych z tym urazów. Z jednej strony dlatego, że rowerzystów jest z roku na rok więcej, ale też dlatego, że coraz więcej jest starszych rowerzystów. Ludzie jeżdżą na rowerze nawet po 80-tce – zaznacza Liebrand.