Współczesna, przyjazna pasażerowi komunikacja, nie może obejść się bez mapy bądź schematu tras. Przygotowanie dobrego i przejrzystego schematu, pozwalającego pasażerowi łatwo zidentyfikować trasę przejazdu, jest sztuką, albo nawet nauką.
Mapy towarzyszyły transportowi szynowemu od wczesnych lat – służyły jako narzędzie marketingowe wówczas prywatnych firm. Początkowo były typowo geograficzne, z wpisaniem tras w kontekst lokalny. Zdawało to egzamin tylko do pewnego momentu – jednak rozwój sieci połączeń i jego specyfika sprawiały, że dotychczasowe mapy stawały się nieczytelne. Stacje na obrzeżach były w większych odstępach niż w ścisłym centrum, gdzie dodatkowo krzyżowało się wiele linii – kolejowych czy to metra. Utrzymanie dotychczasowych zasad, jeśli miała zwyciężać przejrzystość, stawało się niemożliwe. Problemem był bowiem zbyt duży natłok informacji bez wyraźnej hierarchii ważności.
Rewolucję przyniosła propozycja elektryka Henry’ego Becka, który w 1931 r. opracował wzór
nowego schematu metra londyńskiego. Zrywał on z odwzorowaniem geograficznym – uznał, że dla pasażerów ważniejsza jest informacja jak dotrzeć z jednej stacji na drugą i gdzie się przesiąść. Zaproponowany przez niego schemat przypominał rysunek układów i obwodów elektrycznych. Był przejrzysty, stacje na poszczególnych liniach znalazły się w równych odstępach, nazwy nie nachodziły na obiekty, a trasy metra przechodziły i „skręcały” pod kątem 45 stopni (i wielokrotność tej wartości). Propozycja, początkowo niechętnie przyjęta przez władze metra, okazała się sukcesem. Nic dziwnego: pasażer łatwo i szybko mógł zidentyfikować trasę przejazdu. Dzisiejszy schemat metra, który stał się jednym z symboli Londynu, wciąż opiera się na pomyśle Becka.
Zasady przyjęte przez Becka są właściwie standardem na świecie i stanowią podstawę dobrego schematu. Oczywiście zdarzają się lokalne wariacje np. z innym kątem nachylenia. Na szczególną uwagę zasługuje
Moskwa z linią okrężną, przybierającą postać idealnego koła. Jest jednak jedno miasto, gdzie taki schemat się nie przyjął – Nowy Jork. Jak wiadomo, w mieście tym siatka połączeń metra jest niezwykle skomplikowana – z pociągami lokalnymi i przyspieszonymi, zatrzymującymi się na różnych stacjach. W latach 70. Massimo Vignelli, modernistyczny projektant, opracował
nowy schemat połączeń. Uznał, że jedynym sposobem na uczynienie schematu przejrzystym, będzie wyprostowanie wijących się linii. W efekcie powstał ciekawy, piękny, nieco abstrakcyjny schemat z liniami idealnie pionowymi, poziomymi bądź idącymi po przekątnej 45 stopni. Mieszkańcy Nowego Jorku nie docenili jednak tego efektu i po kilku latach przywrócono wcześniejszy, wierny geografii schemat. Teraz w Nowym Jorku występuje schizofreniczny dualizm: na co dzień pasażerowie mają dostępną mapę bardziej geograficzną, ale w weekendy, zwłaszcza gdy trzeba jasno pokazać zmiany związane z remontami, stosowany jest schemat uproszczony, kontynuujący myśl Vignelliego.
Sztuka robienia schematów jest teraz przedmiotem analiz naukowców.
Specjaliści z Massachusetts Institute of Technology opracowali nawet algorytm, pozwalający określić, jak dobrze ludzie będą w stanie pojąć i opanować schemat przy jednym krótkim spojrzeniu. Przetworzony komputerowo schemat przypomina obraz rozmazanych plam, co odpowiada procesowi przetwarzania informacji przez mózg i widzenia peryferyjnego. W przypadku dobrego schematu nadal jednak będziemy w stanie rozpoznać kolory czy prześledzić przebieg linii. W tym przypadku wcześniejszy schemat Vignelliego okazuje się mistrzowski – mimo przetworzenia przez algorytm, obraz niewiele się zniekształca.