W Starachowicach rodzice uczniów mieszkających przy ulicy długiej skrzyknęli się i na własną ręką dogadali się z prywatnym przewoźnikiem, by ten organizował poranny kurs. Od lutego zmienił się tam nie tylko rozkład jazdy – nowy nie zapewnia uczniom dojazdu na pierwszą lekcję – ale cała siatka połączeń autobusowych. Burmistrz tłumaczy, że w nowych warunkach finansowych związanych z podatkiem PIT, było to konieczne.
Nazwa ulicy Długiej w Starachowicach pasuje do jej charakteru. To ciągnący się odcinek, z którego dzieci dojeżdżają do położonych bliżej centrum miasta szkół podstawowych i liceów. Do niedawna ci wsiadający na przystanku „Krańcowa”, by dojechać na 8. rano, mogli skorzystać z autobusów linii 18 o 7.06, 7.21 i 7.38. Autobus przejeżdżał przez kolejne przystanki na Długiej i w ciągu kilkunastu minut podjeżdżał pod szkołę.
Od pierwszego lutego Starachowice przeorganizowały sieć komunikacji miejskiej. Linię 18 w tym rejonie miasta, zastąpiła linia 19, która z „Krańcowej” odjeżdża o 7.03 i 7.58. Rodzice zwracają uwagę, że korzystając z tego pierwszego autobusu dzieci czekałyby na pierwszy dzwonek 40 minut, a gdyby wsiadły w ten drugi, nie zdążą na lekcje.
W efekcie rodzice uczniów postanowili zorganizować transport publiczny… prywatnie. Na razie zorganizowali się na facebooku, porozumieli się z jednym z prywatnych przewoźników busowych, który jest gotowy podjeżdżać na Długą o 7.35, bilet miałby kosztować 2 zł. Z urzędnikami nie udało się porozumieć. Jedna z mam otrzymała odpowiedź od szefa Zakładu Energetyki Cieplnej Marcina Pochecia (ta jednostka dwa lata temu wchłonęła MZK w Starachowicach), z której wynika, że kursy dostosowano do pracy urzędu miasta i dwóch liceów (zaczynają lekcje o 7.45), a więcej kursów „przekracza możliwości techniczne, finansowe, logistyczne i kadrowe naszego zakładu”.
Nowa siatka
Burmistrz Starachowic Marek Materek broni nowego rozkładu i od kilku dni bardzo aktywnie w mediach społecznościowych tłumaczy zmiany. Powód jest podobny, jak wielu innych miastach w Polsce, czyli mniejsze wpływy do budżetów samorządów z racji obniżonego podatku PIT, który nie został w żaden sposób zrekompensowany.
„Do funkcjonowania komunikacji miejskiej w 2020 roku Starachowice dołożą 8,5 mln zł. Gdyby nie zmiany wprowadzone przez miejską spółkę, miasto musiałoby dołożyć w tym roku 9,5 mln zł. Czyli mniej więcej tyle, ile dotychczas rocznie generował budżet środków na inwestycje” – napisał kilka dni temu na Facebooku. Intensywnie przekonuje do biletów elektronicznych, które są tańsze od kupowanych u kierowcy (ceny biletów też wzrosły), sam jeździ autobusami zbierając opinie. Odpowiada na pytania mieszkańców, ale często przeprasza, że autobusu nie będzie.
50-tysięczne Starachowice mają dość gęstą siatkę połączeń autobusowych obsługiwanych przez 44 pojazdy, z funkcjonującą kartą miejską i na bieżąco aktualizowaną stroną internetową. Już na pierwszy rzut oka nie jest to miasto, które traktuje komunikację publiczną jak piąte koło u wozu. Ale zmiany, które wprowadzono kilka dni temu ewidentnie pogorszyły standard obsługi. Od początku lutego funkcjonują tam cztery główne linie oznaczone numerami 0, 2, 3 i 8, które kursują mniej więcej co 20 minut, a w godzinach 5.30–16. w dni powszednie ma to być minimum co 15 minut. Pozostałe linie, a tych jest kilkanaście, mają charakter dowozowy i jeżdżą rzadziej.
Materek i jego urzędnicy przyznają, że z peryferyjnych dzielnic dojechać trudniej, ale rozkłada ręce i tłumaczy, że inaczej budżetu spiąć się nie da. Mieszkańcom, którzy korzystali ze wspomnianej linii nr 18 na jej drugim końcu pokazuje statystyki napełnień autobusów na ostatnich przystankach. Poleca korzystać z innych linii i kursów przewoźników prywatnych.
Droga donikąd
I choć z obniżonymi wpływami z PIT i rosnącymi cenami energii elektrycznej stykają się wszystkie samorządy, trudno nie odnieść wrażenia, że oszczędzanie na komunikacji publicznej – teoretycznie najłatwiejsze, bo to cięcia możliwe do przeprowadzenia z miesiąca na miesiąc – są drogą donikąd. A jedynym efektem może być tylko zniechęcenie i rezygnacja pasażerów, co z biegiem czasu jeszcze pogłębi kryzys. Prostymi cięciami połączeń nie da się poprawić popularności, ani wyniku finansowego komunikacji miejskiej.
Tym bardziej, że o zmianach w Starachowicach zrobiło się głośno kilka dni temu, gdy szef ZEC Komunikacja Miejska tłumaczył Polsatowi, że z racji zmienionych godzin kursujących autobusów, które dziś nijak nie pasują dojeżdżającym do pracy… to zakłady pracy powinny dostosować zmiany do miejskiego rozkładu. - To i tak nie są kursy, z których korzysta 60 osób. Do jednego zakładu jedzie dwóch pasażerów, do innego pięć. Do największego pracodawcy w mieście jeździ około osiemnastu… – tłumaczył nie wyjaśniając, jak chce napełnić autobusy likwidując kursy.