W rządowym projekcie ustawy o elektromobilności zawarto przepisy umożliwiające tworzenie stref płatnego wjazdu w miastach. Prezydenci szumnie zapowiadają, że gdy tylko będzie to możliwe, zaczną je tworzyć, a media informują, że za chwilę będziemy płacić po 30 zł za wjazd do centrum. Byłoby świetnie, ale tak szybko się to nie stanie.
Rządowe przepisy dają wreszcie miastom sensowne narzędzie do zarządzania ruchem samochodowym, dlatego są dobre. Ale mogłyby być lepsze. A luki, które znajdują się w projekcie rządowym (które jednak mogą zostać jeszcze poprawione podczas prac w parlamencie) mogą to narzędzie stępić. Podobnie kłopotliwy może być dla stref… kalendarz.
W roku wyborczym stref nie będziePo pierwsze, można odnieść wrażenie, że już jutro za wjazd do centrum Warszawy, Wrocławia, Łodzi, czy Krakowa trzeba będzie zapłacić 30 zł. Powoli. Projekt rządowy to jeszcze nie ustawa, a możliwość dana przepisami w ustawie, to jeszcze nie strefa działająca w konkretnym mieście. Wszelkie ograniczanie kierowców, obciążanie ich opłatami, a także różnicowanie ich w zależności od tego jakie mają auto wywołuje nad Wisłą furię zmotoryzowanej grupy obywateli. Tak było, gdy politycy PO próbowali stworzyć możliwość zakazu wjazdu do miast najbardziej dymiących spalinami, najstarszych aut. Wycofywali się szybko, głośno przepraszając.
Co prawda projekt rządowy jak ognia unika słowa „zakaz”, mówi się o „strefach” i zyskach w postaci czystego powietrza, ale w praktyce będzie on oznaczał dla kierowców to samo, co starszy o kilka lat pomysł poprzedniej rządowej ekipy. Dlatego niestety samorządowcy, w roku wyborów samorządowych, trzy razy się zastanowią, zanim zaproponują kierowcom ze swojego miasta podobne rozwiązanie. Oczywiście w ciągu kilku ostatnich lat wiedza o konieczności ograniczania ruchu samochodowego w miastach wzrosła, ale lobby motoryzacyjne wciąż jest mocne.
Po drugie, takiej strefy nie tworzy się z dnia na dzień. To skomplikowane i drogie rozwiązanie. Nie wystarczą naklejki na szybę (jak w przypadku stref niskiej emisji), do niczego nie przydadzą się kontrolerzy (jak w strefach płatnego parkowania). Londyn wydał fortunę na system kamer skanujących tablice rejestracyjne przy wjeździe do strefy, a i tak nieudanych zdjęć, na których tablice były nieczytelne, zakryte, czasem pożyczone od znajomych (!), w pewnym momencie sięgała jednej czwartej. W Sztokholmie wprowadzenie strefy trwało kilka lat. Tyle zajęło projektowanie, wprowadzenie próbne, zlikwidowanie, porównanie statystyk z obu okresów, itd.
Właściciel, posiadacz, użytkownikPo trzecie, przepisy zawarte w projekcie ustawy dają duże pole manewru jeśli chodzi o złagodzenie dokuczliwości opłat za wjazd do strefy. Niby płacić ma każdy kierowca, którego samochód emituje spaliny, ale zwolnieni z tego są właściciele, posiadacze i użytkownicy samochodów mieszkający w strefie, a w dodatku, poza dość długą listą innych aut rozmaitych służb, gmina może sama ustalić kategorie pojazdów które też będą zwolnione. Podejrzewam, że prezydenci miast i radni dość często będą indagowani przez rozmaite zmotoryzowane grupy, które będą przekonywały, że „strefa to jest ok, ale my nie powinniśmy płacić, bo…” Nie wszyscy i nie zawsze będą się tym sugestiom opierać.
Po czwarte wreszcie, znów nie oparto się przedziwnej potrzebie wpisania do ustawy konkretnej kwoty, którą mają płacić kierowcy za wjazd do strefy, czyli wspomniane, maksymalne 30 zł. Po raz kolejny, z niezrozumiałego powodu uznano, że gdyby zostawić to miastom, te będą łupić na potęgę biednych kierowców. Samorządowcy absurd tego rozwiązania znają, bo od lat męczą się z 3 zł za pierwszą godzinę parkowania, co wpisano do ustawy kilkanaście lat temu. Choć wtedy mogła być to suma znacząca, dziś jest na tyle niska, że nie pozwala na sensowne kontrolowanie zatłoczenia miasta przez parkujące auta. Przez te wszystkie lata, żaden rządzący polityk nie był na tyle odważny, by powiedzieć wyborcom, że tę sumę podniesie. Dopiero teraz
w planach jest podniesienie górnej granicy.
Co da się rozmydlić, będzie rozmydloneMam więc przykre podejrzenie, że wbrew dzisiejszemu entuzjazmowi ze strony prezydentów miast, gdy przyjdzie co do czego, tak chętni do wyznaczania stref czystego nie będą. A te strefy, które powstaną, mogą być tak łagodne i pełne tylu wyłączeń, że nie spełnią swojej roli, podobnie jak swojej roli nie spełniają dziś strefy płatnego parkowania.
Politycy przychodzą i odchodzą. Nawet jeśli dziś są tacy, którzy miasto chcą budować w sposób zrównoważony, po nich mogą nastąpić tacy, którzy zrównoważoną mobilność mają w głębokim poważaniu. I jeśli prawo pozwoli im na „rozmydlenie” strefy, to z tego skorzystają.
Adrian Furgalski i Jędrzej Puzyński o strefach czystego transportu