Damasławek jest na swój sposób uroczym miejscem. Ni to wieś, ni miasteczko. Znajdziemy tu malutki rynek, trzy peerelowskie bloki, zespół szkół i nieczynny dworzec kolejowy. Dworzec, który jeszcze nie tak dawno obsługiwał pociągi przyjeżdżające z czterech stron świata, a dziś urzeka miejscowych fotografów malowniczo powybijanymi szybami zabytkowych przejść podziemnych.
Rok 1994. Pierwszy pociąg, osobowy do Gniezna, szedł o 4:15. Typowy robotniczy skład - pewnie zawsze siedziały w nim te same, szare i znużone twarze podróżnych. Wkrótce po nim, o 4:35, startował pociąg do Inowrocławia przez Żnin, Barcin. Przypuszczalnie jakoś wtedy jechałby też pierwszy pociąg na zachód, do Wągrowca, ale akurat w rozkładzie z 1994 roku dopisano złowieszczo brzmiące słowa: "Na odcinku Damasławek-Wągrowiec ruch pociągów został wstrzymany do odwołania". Odwołanie nigdy nie nastąpiło.
Największy rozgardiasz na miejscowej stacyjce panował około wpół do siódmej rano, wtedy bowiem przy peronie zjawiały się przelotnie aż trzy pociągi osobowe: do Inowrocławia, Gniezna i Nakła. Zapewne wytaczały się z nich obładowane siatami baby z okolicznych wsi, sprzedające na targu w Damasławku swoje czereśnie i pietruszkę.
I tak przez cały dzień ktoś wsiadał i wysiadał przy jednym z dwóch peronów. W rozkładzie jazdy 1994 widnieją cztery pary pociągów na trasie do Inowrocławia, cztery jadące do Nakła i pięć na kierunku gnieźnieńskim. Co ciekawe, najpóźniejszy pociąg meldował się w Damasławku o 1:44 i jeździł przez cały tydzień na okrągło. A jeszcze dwa lata wcześniej pojawiał się tu skład o szaleńczej relacji Inowrocław-Krzyż przez Żnin, Wągrowiec, Rogoźno, Bzowo Goraj i Drawski Młyn.
fot. FF
Pociągi do Żnina przestały jeździć w 1996 roku. Ruch na odcinku Gniezno-Nakło nad Notecią utrzymał się do 23 czerwca 2000 roku. Potem w Damasławku zaległa cisza, przerywana jedynie z rzadka krótkim pociągiem towarowym. Dzisiaj można tu podziwiać wielokolorowe dachy starych przejść podziemnych (szczególnie pięknie wyglądające jesienią), pozostałe na elewacji stare napisy, biegnące wzdłuż peronów pędnie semaforowe i szkielet kota, który skończył swój żywot w piwnicy dworca. Architektura budynku nie jest wyszukana, ale stare mury, w połączeniu z gąszczem porastającym tory, wyglądają naprawdę pięknie.
Opowiadając o upadku kolei na Pałukach, warto jeszcze wspomnieć kopalnię soli w pobliskim Wapnie, siedem kilometrów na północ od Damasławka. Za PRLu był to jeden z większych zakładów tego typu na mapie Polski, codziennie generujący ruch pociągów towarowych załadowanych urobkiem. Wszystko skończyło się w sierpniu 1977 roku, kiedy do wydrążonych korytarzy wdarły się wody gruntowe. Kopalnia została zalana, a połowa Wapna zapadła się pod ziemię (dosłownie!). Największy w okolicy zakład przemysłowy przestał istnieć. Dziś po pałuckim odcinku linii 281 nadal kursują pociągi towarowe, lecz ich ilość jest znikoma.
Historii tego miejsca nie można nazwać wyjątkową ani szczególnie poruszającą. Takich Damasławków jest w Polsce wiele. Miłośnicy kolei opłakują zamknięte linie i dworce, ale inni, ekonomiści z głową na karku, twardo udowadniają, że kolej w dawnej formule nie miałaby dziś racji bytu. Niezależnie od liczb na arkuszach kalkulacyjnych, warto jednak pamiętać o zabytkach architektury i techniki kolejowej - może choć część z nich da się uratować przed totalną dewastacją. Szkoda byłoby za kolejne dwadzieścia lat oglądać puste pole lub wielkopowierzchniowy sklep spożywczy na miejscu dawnego dworca w Damasławku.
fot. FF