Wyobraźcie sobie, że wcześnie rano (jeszcze się dobrze nie obudziliście) dzwoni dzwonek. Za drzwiami uśmiechnięta Hanna Gronkiewicz-Waltz w wyciągniętych rękach trzyma składaka za 200 zł. Dla Was. Prezent. Fajnie nie? Tylko, za przeproszeniem, po kiego grzyba wam ten składak?
Warszawa wyda przez najbliższe cztery lata na nowy system roweru publicznego Veturilo 45 mln zł.
Serwis „naTemat” sugeruje, że miasto mogłoby za te pieniądze sprezentować mieszkańcom 100 tys. hipermarketowych składaków. No więc rozważmy alternatywną rzeczywistość, że dostaliście na własność rower. Jesteście szczęśliwi.
Potem pojawia się pewien kłopot, co z tym żelastwem zrobić. Władować na balkon? Do piwnicy? Do dużego pokoju? No i pojechalibyście może nim do pracy, ale gdzie go tam zostawić? Zresztą nie macie kłódki do roweru, a trzeba go przecież przypiąć. Po kilku tygodniach luzuje się hamulec (w końcu to hipermarketowy składak), no i trzeba pomyśleć o naprawie, a za to już pani prezydent nie zapłaci. Nie wspominając o tym, że kolega z pracy patrzy na Was wilkiem, bo on roweru akurat nie dostał. Do rozdania było 100 tysięcy, a warszawiaków jest ponad 2 miliony.
Po miesiącu macie już serdecznie dość prezentu, z którym codziennie jest jakiś kłopot. Ale myślicie sobie, że przynajmniej macie coś własnego, możecie jeździć do woli i nikomu za nic nie musicie płacić. Zaraz, zaraz… za Veturilo w zasadzie też nie musielibyście…
Propozycja „naTemat”, tyleż efektowna swoim populizmem, co bezsensowna, bierze się z kompletnego niezrozumienia czym jest miejski bike-sharing. Rower publiczny nie jest towarem, tylko usługą. Daje możliwość skorzystania z roweru, bez wszelkich niedogodności związanych z jego posiadaniem. Warszawiacy nie muszą myśleć o tym, gdzie schować, postawić czy naprawić rower. Nie muszą nawet zastanawiać się gdzie jest, bo już dziś mają do dyspozycji 200 stacji, więc rower jest pod ręką w każdym punkcie warszawskiego centrum i okolic. Nie jeżdżą rekreacyjnie, ale bardzo często do pracy, podjeżdżają do autobusu czy metra. Rowerzyści-pasjonaci już swoje rowery mają. Im tani jednoślad w prezencie do niczego by się nie przydał. Veturilo od samego początku było skierowane do całej reszty i okazało się sukcesem, który przerósł oczekiwania. Z systemu korzysta blisko 400 tys. osób.
Autora z „naTemat” zainspirował poseł Przemysław Wipler, który dwa lata temu wyśmiał rower publiczny, sugerując zamiast tego rozdawanie chińskich składaków. Dziś, gdy za czteroletnie Veturilo miasto zapłaci 45 mln zł, pomysł nie wydaje się mu aż tak „korwinistyczny” (cokolwiek autor ma na myśli). Proponuję pójść dalej. Transport publiczny kosztuje Warszawę 2,5 mld zł rocznie. Może nie wydawać tych pieniędzy na bzdury, tylko kupić za nie 40 tys. używanych minibusów (po promocji, dziesięcioletnie prawie nówki, śmigane minimalnie) i rozdać warszawiakom?
Byliby przeszczęśliwi. Przecież każdy o tym marzy. A nie o jakimś tam metrze…