Sprytny programista Paolo Dobrowolny wymyślił aplikację, dzięki której kierowcy mogą licytować się, walcząc… o zajęte miejsca parkingowe. Na razie władze San Francisco nie są w stanie stwierdzić, czy to legalne.
„MonkeyParking” działa na razie wyłącznie w Rzymie i w San Francisco na banalnie prostych zasadach. Jeśli krążysz po mieście rozpaczliwie szukając wolnego miejsca do parkowania, a takiego nie ma, musisz w smartfonowej aplikacji zaznaczyć, gdzie się aktualnie znajdujesz i wskazać sumę pieniędzy jaka oferujesz za zwolnienie miejsca parkingowego (przewidywany zakres to 5–20 dol.). Ci którzy wcześniej zaznaczyli w aplikacji gdzie zostawili samochód (rzecz jasna gdzieś w pobliżu miejsca, gdzie sam się znajdujesz), dostaną informację o ofercie. Mogą ją zaakceptować, poczekać aż ktoś zaoferuje więcej, lub odrzucić. Jeśli ktoś zaakceptuje twoją ofertę, ma 10 min. na zwolnienie miejsca parkingowego.
Apka – samo złoDobrowolny testował niedawno swoja aplikację w San Francisco. Zaoferował 5 dol. i szybko dostał odpowiedź od kogoś, kto właśnie wychodził z pracy. „Ludzie codziennie zwalniają jakieś miejsce parkingowe, chcielibyśmy, by ten moment stał się dla nich w jakiś sposób cenny” – cytuje go "Huffington Post".
W San Francisco pomysł chwycił (ponoć bardziej niż w Rzymie) i stał się przedmiotem dość dużej krytyki. Dobrowolskiemu zarzuca się, że handluje czymś, co nie należy do niego, a jest przestrzenią publiczną. Poza tym zachęca do „polowania” na miejsca parkingowe tylko po to, by odsprzedawać je innym, a także stawia w uprzywilejowanej pozycji bogatych, którzy mogą zapłacić za miejsce parkingowe, w teorii dostępne dla każdego.
„MonkeyParking jest dokładnie tym, co jest złe w postępie technologicznym i dokładnie tym co złego dzieje się z San Francisco” – napisał jeden z użytkowników twittera. Inni dodają, że zastanawiają się nad aplikacją, dzięki której będą mogli zarabiać na otwieraniu komuś drzwi, a także taką, która umożliwi handlowaniu miejscem siedzącym w autobusie.
Od pewnego czasu San Francisco stało się miastem, w którym dostrzega się zgubne skutki niekontrolowanego wzrostu zamożności pracowników firm informatycznych ulokowanych w położonej niedaleko Dolinie Krzemowej. Z powodu pojawienia się dużej grupy ponadprzeciętnie bogatych mieszkańców, rosną czynsze, za to korzyści dla miasta jest mniej, niż zysków. Właśnie dlatego niedawno głośno było
o obrzucaniu luksusowych autokarów dla pracowników Google’a kamieniami. „MonkeyParking” dla wielu jest symbolem zawłaszczania przestrzeni publicznej przez pieniądz.
Legalne, czy nie?Dobrowolny przekonuje, że nie handluje miejscami parkingowymi, które nalezą do miasta i za które każdy z kierowców płaci w parkometrach. Jedynie stworzył platformę łączącą społeczność kierowców. Dzięki niej łatwiej znaleźć miejsce parkingowe, a ktoś kto dzięki temu zarobi (i np. zrekompensuje sobie w ten sposób opłatę za parkowanie) innym razem łatwo znajdzie miejsce parkingowe dla siebie.
Poza tym dane zbierane przez aplikację pozwalają na wyeliminowanie „oszustów”, bo jeśli ktoś np. w krótkim czasie parkuje i zarabia na zwalnianiu miejsca, to system go wyłapie. Co więcej dzięki „MonkeyParking” można sprawdzić, w których miejscach w mieście parkowanie ma największą wartość. W przyszłości władze miasta mogą to wykorzystać np. do bardziej elastycznego ustalania opłat za parkowanie.
Według „San Francisco Chronicle” władze miasta badają sprawę, bo nie wiedzą, czy tego rodzaju biznes, umożliwiający zarabianie na przestrzeni publicznej, jest w ogóle legalny. Ale ponoć postępowanie potrwa długo, bo „MonkeyParking” trafił w szarą strefę. – Tak naprawdę jedyne co dziś wiemy na pewno, to że jest to niezwykle dziwne – powiedział gazecie rzecznik ratusza Gabriel Zitrin. Niezależnie od tego, ale z takimi samymi obawami, aplikacji przygląda się Municipal Transportation Agency.
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o urządzeniach mobilnych w komunikacji, to seminarium organizowane przez TOR już 3 czerwca może być dla was.