– w USA oraz w Europie Zachodniej, gdzie stawki za kilometr w tradycyjnych taksówkach są wysokie, Uber mógł zaoferować znacząco niższe stawki, wciąż dając szansę kierowcom zarobić. W Polsce, koszty utrzymania samochodu czy paliwa są zbliżone, a dalsze obniżenie stawek jest mało realne – ocenia szanse na sukces w Polsce aplikacji taksówkowej Uber dyrektor zarządzający firmy myTaxi Krzysztof Urban. Skomentował debiut swojego konkurenta na blogu AK74.
O próbie podbicia polskiego (choć na razie warszawskiego) rynku taksówkowego, przez znaną w wielu miastach świata firmę Uber
już w serwisie pisaliśmy. Uber to aplikacja, która łączy pasażerów z kierowcami taksówek. Klienci mogą przez smartfona zamówić transport, sprawdzić trasę, cenę, a potem ocenić kierowcę. Uber nie uważa się za firmę taksówkową, nie zatrudnia kierowców na etat, a jedynie – jak twierdzi – świadczy im usługę. Ale wszędzie gdzie działa, wywołuje ostre protesty branży taksówkowej. Jej usługi są zdecydowanie tańsze.
„Uber jawi się jako rewolucjonista, którego ideą jest zmiana podejścia do transportu miejskiego. Jednak od strony technologicznej nie możemy mówić o żadnej innowacji. Na polskim rynku aplikacje łączące bezpośrednio kierowcę i pasażera działają już od roku 2012” – tłumaczy w komentarzu na blogu AK74 (
można go w całości przeczytać tutaj) dyrektor tej firmy Krzysztof Urban.
Aplikacje takie jak myTaxi, iTaxi, czy Taxi5 działają w Polsce już od pewnego czasu. Podstawą ich działalności jest możliwość skorzystania ze smartfonowej aplikacji umożliwiającej zamówienie taksówki. Od Ubera różnią się tym, że zatrudniają licencjonowanych taksówkarzy. Z kalifornijską firmą może współpracować każdy, kto ma samochód i chwilę wolnego czasu.
„Obowiązujące regulacje, w tym posiadanie licencji, maksymalna stawka, oznaczenie taksówek, mają stanowić nie tylko o zasadach konkurencji, ale też być zapewnieniem bezpieczeństwa dla pasażerów i obowiązują wszystkich. Nieprzestrzeganie ich wiąże się dla kierowcy z karami finansowymi nawet na poziomie 8 tys. zł wymierzanymi przez Inspekcję Transportu Drogowego” – wyjaśnia Urban i straszy kierowców, którzy będą chcieli współpracować z Uberem, problemami związanymi z rozliczaniem pieniędzy.
Przedstawiciele Ubera w Polsce zaznaczają, że firma działa zgodnie z prawem. Nie da się ukryć, że obowiązujące przepisy wymagające licencji na przewozy taksówkowe, ale jednocześnie dopuszczające okazjonalny przewóz osób, pisano, gdy mało komu śniło się zamawianie, płacenie i ocenianie kierowców przez smartfona. Wiele sytuacji nie mieści się w przepisach albo trudno wskazać te, które do niej pasują. Ale Urban nie tylko w niejasnej sytuacji prawnej widzi kłopot. Nie wróży Uberowi również sukcesu finansowego.
„W Warszawie stawki za licencjonowane usługi taxi dobrej jakości zaczynają się od 1,80 zł/ km. To oznacza, że są około trzykrotnie tańsze niż w Europie Zachodniej (cena w Berlinie to ok. 6,40 zł / km, a w Madrycie ok. 4,80 zł / km). Są również wyraźnie niższe niż u naszych sąsiadów: w Pradze czy Budapeszcie” – wylicza i wyjaśnia, że bardziej się ich obniżyć nie da, więc dla kierowców współpraca nie będzie opłacalna.
W Warszawie Uber wozi pasażerów za 1,4–złotową stawkę za kilometr plus 25 groszy za minutę jazdy i 5 zł za wejście do samochodu. W dzień to niewiele mniej niż kosztują zwykłe taksówki. W nocy to już zauważalna, ok. 25–procentowa różnica w cenie.
„Biorąc pod uwagę, że prowizja Uber to 20 proc. (to więcej niż kierowcy płacą dzisiaj), to możliwe warianty są dwa: albo nie będzie chętnych kierowców, albo standard usługi będzie bardzo kiepski, a kierowcy nie będą płacić podatków i ubezpieczeń społecznych. W mojej opinii wariant pierwszy jest bardziej prawdopodobny” – tłumaczy Urban.