Wrocław sceptycznie podchodzi do tematu elektrobusów. Jak podkreślają przedstawiciele miasta, deklaracje producentów o możliwościach tych pojazdów rozmijają się ze składanymi ofertami. Problemem są wysoki mały zasięg, mała żywotność baterii i wysoki koszt zakupu. – Jako gospodarz miasta, odpowiedzialny za wydawanie publicznych pieniędzy, nie mogę nie wziąć tego pod uwagę – mówi Wojciech Adamski, wiceprezydent Wrocławia.
Niedawno Centrum Unijnych Projektów Transportowych zorganizowało seminarium poświęcone autobusom elektrycznym. Udział wzięli też przedstawiciele Wrocławia, którzy opowiadali o swoich doświadczeniach związanych z tematem pojazdów elektrycznych.
Wrocław, w którym aktualnie 60% autobusów spełnia normę emisji spalin Euro 6, przymierzał się do realizacji sporego projektu wykorzystującego elektrobusy. – Wymyśliliśmy sobie ok. 9-km linię na jedno z osiedli we Wrocławiu, gdzie mieszka 40-60 tys. mieszkańców. Naszym pomysłem było wybudowanie drogi asfaltowej dedykowanej autobusom, po której jeździlibyśmy wyłącznie autobusami elektrycznymi – mówi Wojciech Adamski, wiceprezydent Wrocławia. Choć nie wspomina o jaki kierunek chodzi, opis pasuje do trasy na Nowy Dwór, gdzie władze miasta pierwotnie planowały zbudować trasę dla szybkich autobusów (BRT). Ostatecznie jednak
pojechać ma tam tramwaj.Miasto rozpoczęło przygotowanie projektu od rozeznania rynku. – Przejrzeliśmy wszystkie oferty – dość niska cena (ok. 1,5 mln zł), duży zasięg (200-350 km), niskie zużycie energii elektrycznej. Ucieszeni wstępnymi deklaracjami, ogłosiliśmy dialog w ramach ustawy o zamówieniach publicznych – mówi Adamski. Tu jednak przyszło rozczarowanie. – Dostaliśmy cenę znacznie wyższą, realny zasięg zbyt niski, znacznie wyższe zużycie energii, długi czas realizacji zamówienia, niska żywotność akumulatorów. Taka jest rzeczywista odpowiedź rynku, gdy trzeba ponieść realne konsekwencje finansowe złożenia oferty – podkreśla Wojciech Adamski. – Po wnikliwej analizie faktyczna cena autobusu 12-metrowego wynosi ponad 2,5 mln zł. Pojazdu 18-metrowego nikt nie produkuje, pojawiał się koszt zakupu wynoszący 3,3 mln zł. Cena jednego zestawu akumulatorów dla autobusu 12-metrowego to 600 tys. zł, a jego żywotność wynosi od 2 do 3 lat – wylicza wiceprezydent Wrocławia.
To wszystko sprawia, że wdrażanie elektrobusów na większą skalę jest przedsięwzięciem wątpliwym ekonomicznie. – Dla porównania cena autobusu 12-metrowego z silnikiem Euro 6 to ok. 1 mln zł, a przegubowego w granicach 1,5 mln zł. Żywotność 20 lat. Jako gospodarz miasta, odpowiedzialny za wydawanie publicznych pieniędzy, nie mogę nie wziąć tego pod uwagę – podkreśla Wojciech Adamski. Jak dodaje, temat ten należy rozpatrywać w znacznie szerszym kontekście, gdyż problem emisji nie ogranicza się tylko do komunikacji. – Od transportu wszelakiego pochodzi 20% emisji. To ten segment, o który możemy walczyć i tutaj porównywać nakłady do osiąganych efektów – mówi Adamski.
Wrocław, mimo tych ofert, nie zrażał się jednak tematem elektrobusów i zaproponował producentom projekt badawczy. Mieliby oni podzielić się z miastem kosztami jego przeprowadzenia. Dla autobusów elektrycznych miałaby zostać wydzielona najbardziej przyjazna trasa z długimi odległościami między przystankami, z mniejszym ruchem i obciążeniem, a zarazem większą płynnością ruchu. – Odpowiedź była taka: wszystkie koszty pokrywa miasto, pojazdy wyłącznie małe, bardzo wysokie ceny autobusów i ładowarek, unikanie testów w warunkach trudnych, dodatkowe elementy podnoszące koszty typu zewnętrzne finansowanie – mówi Wojciech Adamski.
Wrocław, w kolejnym podejściu do elektrobusów, wskazywał też na doświadczenia z Chin. W jednym z miast jeździ ok. 2 tys. elektrobusów. Nie są one ładowane, tylko następuje wymiana baterii, która trwa dwie minuty. Ponadto zużyte baterie (po spadku do 75% pojemności) są wykorzystywane do budowy gigantycznych stacji akumulatorowych, które są wykorzystywane do magazynowania energii. – Są ładowane wtedy, kiedy jest małe zapotrzebowanie energii elektrycznej, a wykorzystywane, kiedy jest duże – mówi Adamski. Miasto myślało o podobnym projekcie na naszym podwórku. – Nawiązaliśmy współpracę z Tauronem. Rozmawialiśmy dwa lata, projekt umarł. Rozbiliśmy się o to, że my chcieliśmy mieć autobusy i akumulatory, ale powiedzieliśmy: po wykorzystaniu proszę te baterie wziąć i wykorzystać do magazynowania energii. Technicznie, organizacyjnie i finansowo nie jesteśmy do tego przygotowani – podkreśla Wojciech Adamski.
Wygląda na to, że pierwszymi miejskimi pojazdami elektrycznymi we Wrocławiu będą nie autobusy, a samochody w ramach
systemu miejskiej wypożyczalni aut (car-sharing). Ma on ruszyć w I połowie 2018 r.