Wiele polskich miast wiąże ogromne nadzieje z rewitalizacjami swoich najbardziej zdegradowanych dzielnic. Tematyka ta to jednak nie tylko stosunkowo proste odnawianie budynków i innej infrastruktury. To także cała inżynieria społeczna, powiązana z unowocześnianiem transportu publicznego i dążenie do np. tworzenia nowych miejsc pracy. Ten wymiar jest niedoceniany. Są to również działania w wymiarze co najmniej kilkunastoletnim, czyli zajmujące więcej niż jedną kadencję danego samorządu. W polskich realiach to istotny problem.
Rewitalizacja przestrzeni miejskiej jest wspierana przez środki pochodzące z Unii Europejskiej. Nie zawsze jednak projekty w tej sferze tworzone i realizowane są tak, jak powinny – jako wielopłaszczyznowe i skierowane przede wszystkim na efekty społeczne. – Rewitalizacja nie może być postrzegana wyłącznie jako malowanie fasad poszczególnych budynków, tych „od ulicy”. Zakres inwestycji jest o wiele większy – mówił podczas tegorocznego Europejskiego Kongresu Gospodarczego Tomasz Żuchowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa. – W jej efekcie musi powstawać pewna wartość dodana. Możemy wybrukować drogę i na przykład postawić zupełnie nową, ładnie wyglądającą ławkę, ale jeśli dzięki temu nie powstaną nowe miejsca pracy, nie będzie to udana rewitalizacja – podkreślał minister. – Rewitalizacja powinna być przeprowadzona dla człowieka, a nie dla samej realizacji takiego projektu. Konieczne jest generowanie przestrzeni lepszych do życia, nie chodzi tylko o odrestaurowywanie poszczególnych budynków – tłumaczył Żuchowski.
Polskich miast zazwyczaj nie trzeba zachęcać do przeprowadzania rewitalizacji, jeżeli tylko jest szansa na pozyskanie na to funduszy. Problemem może być np. sposób oceny zrealizowanych projektów o tym charakterze. Często też potrzeby są zbyt duże jak na pozostające do dyspozycji środki. Szczególnie widać to np. w województwie łódzkim. Jak wskazywała podczas EKG Elżbieta Królikowska-Kińska, doradca marszałka województwa łódzkiego ds. rewitalizacji, po przeprowadzeniu przez władze regionu ankiety nt. wspomnianych potrzeb pośród tamtejszych miast (za wyjątkiem Łodzi, Piotrkowa Trybunalskiego i Sieradza), okazało się, że zapotrzebowanie przekracza pięciokrotnie kwoty, które planowano na nie przeznaczyć. – Całe szczęście, są środki szczególnej interwencji. Sama Łódź i obszar aglomeracyjny na tym korzysta, bo na początku transformacji gospodarczej stolica naszego województwa nie otrzymała żadnej pomocy. Cierpiała ona na tym, że była monokulturą przemysłową – mówiła Królikowska-Kińska.
To fragment tekstu. Całość w miesięczniku Rynek Kolejowy 7/2016, dostępnym w Empikach oraz w prenumeracie