„Pomysł, że nakaz jeżdżenia w kasku rowerowym wprost poprawia bezpieczeństwo rowerzystów, nie jest poparty żadnymi dowodami z miejsc, gdzie taki nakaz rzeczywiście wprowadzono” – pisze Peter Walker, dziennikarz Guardiana, autor książki „How Cycling Can Save the World”.
Powyższa teza może być na pierwszy rzut oka wątpliwa, bo przecież to oczywiste, że jeśli przewrócimy cię na rowerze i wyrżniemy głową o chodnik, to lepiej żeby była w kasku, niż bez niego. Ale Walker, który na co dzień nie pisze o sprawach transportowych, tylko jest dziennikarzem politycznym i korespondentem jednego z największych brytyjskich dzienników, z zamiłowania jest rowerzystą i do tematu podszedł kompleksowo zarówno w książce, jak i w opartym na niej
artykule w serwisie CityLab.
Teza zawarta na początku jest prawdziwa. Świadczą o tym przykłady z Antypodów, gdzie nakaz (pod karą grzywny) jeżdżenia w kasku spowodował katastrofalny spadek liczby rowerzystów. System rowerów miejskich w australijskim Brisbane jest najmniej popularnym na świecie. Nie udał się również ten w Melbourne, choć chętni na przejażdżkę rowerem mogą skorzystać z jednego tysiąca przechodnich kasków na stacjach, lub kupić tani, jednorazowy.
Kask zniechęca do roweruWalker przytacza dane z badania przeprowadzonego w 1993 r. (po wdrożeniu nakazu jeżdżenia w kaskach) przez stan Nowa Południowa Walia. Tamtejsze dzieci rzeczywiście zaczęły jeździć w kaskach, ale jednocześnie o 30 proc. mniej z nich zaczęło korzystać z roweru, dojeżdżając do szkoły. Na Nowej Zelandii nakaz jeżdżenia w kaskach wprowadzono w 1994 r. W efekcie w latach 2003–06 w tym kraju było… o 51 proc. mniej rowerzystów niż w latach 1989–90. Dlaczego? Walker tłumaczy, że dla niektórych kask rowerowy to dodatkowe zawracanie głowy i po prostu tego nie chcą. Ale jest też bardziej skomplikowany efekt psychologiczny. Ludzie kojarzą jazdę na rowerze z niebezpieczną aktywnością fizyczną wymagającą specjalistycznego sprzętu, a nie ze zwykłym i przyjemnym sposobem poruszania się po mieście. W efekcie mniej liczni rowerzyści, w praktyce, są bardziej narażeni na niebezpieczeństwo na drodze.
Autor książki przytacza też przykład z położonej w kanale La Manche wyspy Jersey, czyli jedynego miejsca w Wielkiej Brytanii, w którym od 2014 r. dzieci obowiązuje nakaz jazdy w kasku. Rodzice ryzykują 50 funtami grzywny, jeśli ich pociechy pedałują z gołą głową. To ma pozorny sens, choćby dlatego, że dzieci są generalnie bardziej narażone na rowerowe wypadki. Andrew Green, lokalny polityk, który zresztą sam ma syna po wypadku na rowerze, argumentował, że taki nakaz wcale nie zmniejsza ilości rowerzystów na ulicach. Za to, jak tłumaczy, wielokrotnie rozmawiał z rodzicami, którzy dziękowali mu za przepis mówiąc, że nie mogli zmusić dzieci do noszenia kasku „bo koledzy nie noszą”. A teraz po prostu nie pozwalają im na jazdę rowerem.
Tyle tylko, że – jak pisze Walker – rok przed wprowadzeniem nakazu i tak 84 proc. dzieci na Jersey jeździło w kaskach. Już wtedy nie dochodziło do żadnych niebezpiecznych wypadków z udziałem młodych rowerzystów. Tak więc wpływ nowych przepisów jest niezauważalny. Mogą ewentualnie o kilkanaście procent podnieść, i tak bardzo wysoki, stopień „ukaskowienia”. Tymczasem 35 proc. 10–cio i 11–latków z Jersey ma kłopoty z nadwagą. To więcej niż wynosi brytyjska średnia. Jeśli więc celem jest ochrona zdrowia dzieci, może nie tędy droga?
W Danii ankietowani kontra rząd, odwrotnie niż w PolscePrzemyślenia brytyjskiego dziennikarza powinni chyba wziąć pod uwagę polscy politycy, bo od czasu do czasu słyszymy o pomysłach, by nad Wisłą nakazać jazdę w kaskach rowerowych. W zeszłym roku w ministerstwie infrastruktury wspominano o pomyśle, by rowerzystom nakazać posiadanie karty rowerowej i kasku. Specjaliści,
m.in. obecny szef warszawskiego ZDM Łukasz Puchalski, pomysł skrytykowali, choć w ankiecie, przeprowadzonej przez Dziennik Gazetę Prawną,
przepytywani uznali ten pomysł za sensowny.Trudno się zresztą dziwić, bo na pierwszy rzut oka, jak wspomniano wcześniej, kask w oczywisty sposób poprawia bezpieczeństwo. A tego, jak skomplikowany to temat, odpowiadający w gazetowych ankietach nie wiedzą. Niedawno duńska firma badawcza Analyse Denmark przeprowadziła podobne badanie. 49 proc. respondentów stwierdziło, że Dania powinna wprowadzić nakaz jazdy w kasku (przeciw było 28 proc.). Ale na wyniki szybko zareagowano. Wprowadzenia takich regulacji nie popierają nie tylko organizacje rowerowe, ale też duński rząd i tamtejsza rada bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Prezes Cyklistforbundet, czyli Duńskiej Federacji rowerzystów zaznaczył, ze oczywiście poleca jeżdżenie w kasku, ale nie widzi sensu w nakazywaniu tego przez prawo.