Władze Edynburga rozważają zamontowanie wzdłuż linii tramwajowej specjalnej sygnalizacji świetlnej dla rowerzystów, po wypadku, w którym zginęła kobieta, której koło wpadło w szynę. Choć to już kolejny rowerzysta, który zginął na trasie uruchomionego kilka lat temu tramwaju, to sam nowy środek transportu okazał się strzałem w dziesiątkę i bije rekordy w badaniach satysfakcji pasażerów.
Zhi Min Son zginęła w maju zeszłego roku, gdy została potrącona przez minibusa, bo wcześniej koło jej roweru wpadło w szynę i uderzyła w tramwaj.
Rowerzyści mają z uruchomioną w 2014 r., nowoczesną siecią tramwajową kłopot. W ciągu tych kilku lat ponad setka z nich została poszkodowana pośrednio lub bezpośrednio przez tramwaj. Dlatego od dłuższego czasu trwa tam debata nad poprawą bezpieczeństwa dwukołowych użytkowników jezdni.
Teraz miasto planuje zamontować wzdłuż linii tramwajowej specjalną sygnalizację dla rowerzystów. Zielone światło dla nich zapalałoby się nieco wcześniej, pozwalając na ruszenie przed samochodami. Dzięki temu byliby mniej narażeni na potrącenie.
Sam tramwaj okazał się za to strzałem w dziesiątkę, choć wcale nie musiało się tak skończyć. Budowa 14–kilometrowej linii trwałą sześć lat i kosztowała prawie 800 mln funtów (kosztorys przekroczono dwukrotnie). Tymczasem według zeszłorocznych badań satysfakcji aż 99 proc. pasażerów tramwaju jest zadowolonych z usługi. To o dwa proc. wyżej niż w badaniu z poprzedniego roku. Dodatkowo punktualność pozytywnie ocenia 94 proc. z nich, a czas podróży – 92 proc. Magazyn „Wired”, który opisał fenomen brytyjskich tramwajów zaznaczył, że takie wyniki w sondażach popularności są zwykle zarezerwowane dla dyktatorów z autorytarnych reżimów.
Pod względem tramwajowym Wielka Brytania jest zresztą zjawiskiem osobnym. W całym kraju, w którym jeszcze sto lat temu transport publiczny w większości dużych miast był oparty na szynach, dziś jest zaledwie kilka systemów tramwajowych. To nie dziwi, bo w Europie Zachodniej i w USA dość powszechnie likwidowano tramwaje w połowie ubiegłego wieku. O ile jednak w wielu krajach tramwaje wracają do łask (najlepszym przykładem jest Francja, ale nawet w USA miasta próbują – z różnym skutkiem – przywracać tę formę transportu), na Wyspach Brytyjskich idzie to opornie. Mimo sukcesu w Edynburgu.
„Wired” tłumaczy to kilkoma powodami. Tramwaj trudno „sprzedać” kierowcom, którzy już dziś stoją w korkach, a na potrzeby nowego środka transportu stracą przeznaczoną dla nich przestrzeń w mieście. To powód dość powszechny. Kolejny jednak wynika ze specyfiki brytyjskiej, w której duże inwestycje infrastrukturalne wymagają zgody i są finansowane przez rząd. Tramwaje przegrywają z autobusami bo są po prostu droższe, w momencie inwestycji. Do tego decyzja w przypadku tramwaju często związana jest z politycznym widzimisię decydentów. M.in. dlatego władze Leeds, które od wielu lat lobbują za dofinansowaniem budowy linii w swoim mieście i odbijają się od ściany, zaczęły rozważać sieć trolejbusową.
– Historia tramwaju w Edynburgu jest fascynująca – zauważa jednak cytowany przez magazyn Christian Wolmar, autor książki „Are Trams Socialist?”. – Początkowo były duże obiekcje przeciwko budowie i olbrzymie przekroczenie budżetu.
A teraz w mieście dyskutuje się nad rozbudową sieci – zaznacza.