Pisarz, dziennikarz i zdobywca nagrody Pulitzera Edward Humes podsumował na łamach serwisu CityLab uzależnienie USA od samochodów. Wyliczając punkt po punkcie koszty związane z amerykańskim sposobem poruszania się po miastach i między miastami dochodzi do wniosku, że tamtejsza miłość do samochodu graniczy z szaleństwem.
W najnowszej książce pt. „Door to Door. The Magnificent, Maddening, Mysterious World of Transportation” Humes opisuje zamiłowanie Amerykanów do podróży “od drzwi do drzwi”. Sugeruje, że w związku ze zmieniającymi się trendami na świecie związanymi z mobilnością mieszkańców miast, USA czeka mała rewolucja.
We wspomnianym artykule wskazuje, dlaczego stan obecny, czyli uzależnienie od samochodu, nie ma ekonomicznego ani logicznego uzasadnienia.
Amerykanie zakochali się w samochodzie, bo zaspokaja ich potrzebę posiadania. Dzięki niemu jesteś właścicielem tego, czym jeździsz. „Ani autobus, ani pociąg tego nie ma. Nawet na Ubera trzeba trochę poczekać” – tłumaczy Humes. Tylko, że jeśli się nad tym głębiej zastanowić, w każdym możliwym kontekście, w jakim auta są dziś używane, ich posiadanie… nie ma sensu.
Auto za 12,5 tysiąca. RocznieSamochody są niesamowicie nieekonomiczne. Z każdego dolara wydanego na paliwo, ledwie 20 centów przekłada się na napędzanie samochodu. Wszystko przez nieefektywność współczesnych silników. Żadna inna codzienna aktywność nie powoduje tak wielkiego marnotrawienia energii, a co za tym idzie, pieniędzy. Oczywistym minusem samochodów są spaliny.
Według obliczeń badaczy z MIT, każdego roku z powodu chorób spowodowanych przez samochodowe zanieczyszczenia umiera 53 tys. Amerykanów.
Humes zwraca uwagę, że samochód, jako inwestycja, jest gigantyczną stratą, „niesamowicie niewykorzystywanym zasobem”. Wszystko dlatego, że średnio amerykański samochód przez 92 proc. czasu stoi bezczynnie zaparkowany. A kosztuje niemało. Utrzymanie auta to w USA ok. 12,5 tys. dol. rocznie. Dla posiadaczy SUV–ów suma ta rośnie o prawie 2 tys. dol.
Za najbardziej szkodliwy dla środowiska transport powszechnie uznaje się ten lotniczy. Wszystko dlatego, ze w przeliczeniu na pasażera emituje do atmosfery dużo więcej związków węgla. Ale to tylko część prawdy, gdy spojrzeć na liczby bezwzględne. 60 proc. Amerykanów nigdy nie wsiadło do samolotu. Zdecydowana większość pozostałych podróżuje samolotem nie częściej niż raz do roku. W efekcie transport lotniczy odpowiada w USA za 8 proc. emisji gazów cieplarnianych związanych z transportem, ten samochodowy (chodzi o samochody osobowe i ciężarówki) – za 83 proc.
Autostrady jak strefa wojnyJeśli jednak argumenty ekonomiczne i ekologiczne nie wystarczą, jest argument czysto ludzki. Samochody kosztują życie. Znów warto porównać transport samochodowy i lotniczy. Od zamachów 11 września 2001 r. do zeszłego roku w USA doszło do ośmiu katastrof lotniczych, w których zginęły 442 osoby. W tym samym czasie w wypadkach drogowych życie straciło ponad 400 tys. ludzi. Samochód jest najczęstszą przyczyną śmierci Amerykanów w wieku poniżej 40 lat i piątą w kolejności wśród tych do 65 roku życia (po raku, chorobach serca, zatruciach i samobójstwach).
Dlaczego więc niektórzy mają paniczny lęk przed wejściem do samolotu, a jeżdżenia samochodem właściwie nikt się nie boi? Otóż, wg Humesa, żyjemy w czasach, w których technika pośrednio ułatwia ukrywanie przykrych skutków wypadków. Dla kalifornijskich policjantów patrolujących autostrady, cztery na pięć zgłoszeń dotyczy wypadków. Ale ich skutki widzą najczęściej tylko oni, poszkodowani i ich rodziny. Dla innych kierowców korek spowodowany wypadkiem, to coś naturalnego, smartfonowe aplikacje pozwalają resztą taką niespodziewaną przeszkodę ominąć. Zresztą sami policjanci są po to, by w miarę szybko uprzątnąć miejsce i udrożnić ruch. Tymczasem każda lotnicza katastrofa jest tematem dla mediów na długie dni.
Bezpośrednie koszty wypadków drogowych, czyli suma kosztów leczenia, a także interwencji z tym związanych finansowanych z podatków oraz ubezpieczeń to średnio 784 dol. na głowę każdego Amerykanina.
„The car is the star” - podsumowuje Humes wskazując, że gdyby amerykańskie drogi uznać za strefę wojny okazałoby się, że roczne straty w ludziach przewyższają roczne straty w każdej wojnie jaką USA do tej pory prowadziły, począwszy od Rewolucji Amerykańskiej na Iraku kończąc.